Troche cieplej niz w psiarni, ale tylko troche. Natomiast znaczaco poprawila sie roslinnosc. Jest duzo wiecej drzew i zieleni – jestesmy po drugiej stronie Andow, juz w czesci „nalezacej” do Atlantyku. Jak dla mnie przebojem sa Agawy kwitnace na kilka metrow (byly juz w Kanionie Colca, ale mialy metr-dwa). Dzis widzielismy tez prawdziwe ciernie. Kaktusy i bananowce sa na codzien to juz sie opatrzyly, chodz wciaz nie moge upolowac kwitnacej opuncji, widuje ja z autokaru.
A teraz zaleglosci.
DZIEN 11 – Puno – Cuzco
Niezly poczatek. 7:15 czekamy na posterunku, a autobusu nie ma. W koncu zjawia sie inny, na szczescie lepszy :). Poprzedni padl. Dobrze ze teraz a nie na trasie. Jedziemy do Sillustani. Kurhany ludu Collas i Inkow. Piekna pogoda do spacerow i zdjec, grobowce sa kolejnym przykladem genialnosci inzynierskiej i robotniczej. Budowali wieze, na dole zostawiali otwor, po czym wsadzali tam zmarlego. A za rok nastepnego. Poprzedni sie musial „posunac” i „skompresowac”. Dlatego tylko cialo ostatniego odkryto w calosci, a pozostale kosci wymieszane tak, ze nie wiadomo czy bylo ich 12 czy 14. Marzena laduje sie w miejscach energetycznych (strasznie wala w te gore pioruny). Ja uciekam, zeby mi karty w aparacie nie skasowalo.
Kolejny przystanek (poza obiadem – nareszcie sie najadlem) to swiatynia Wirakoczy w Raqchi. Tu pierwszy raz chcemy zamordowac Jacka, bo gna nas do przodu zeby zdazyc do kosciola zamykanego o 17, a tu tak pieknie. W koncu jakies pozostalosci po Inkach, na ktorych cos widac. Kawal swiatyni, obok silosy ze zborzem, domy dla kaplanow – cale miasteczko. Ale coz, wie ze beda lepsze miejsca. A kosciol w Andahuaylillas faktycznie piekny. Jedyny nie tkniety wczesniejszymi poprawkami konsertwatorskimi – odnawiany dopiero teraz. Drewniany sufit pomalowany razem z belkami podtrzymujacymi we wzory bardziej arabskie niz chrzescijanskie – rewelacja. Tradycyjnie „no foto”, jako pocztowki kupujemy… zdjecia na papierze kodaka, bo pocztowki maja kolor nijak niepodobny do oryginalu. Kolo kosciola znowu kramik – nabywamy zaklinacza deszczu – koniec z podlewaniem trawy 🙂
Kolo 19 dojezdzamy w koncu do Cusco – ostatniego przystanku naszej podrozy po Peru. Ale nie ma lekko. Jacek od tygodnia odgraza sie, ze tylko na to czekal i ze tu sie nie spi. Taksowkami jedziemy na plac Armas (wszedzie jest plac Armas). Piatka doroslych ludzi w tiko (+ kierowca). Brak tlenu szkodzi glowie. Plac piekny, oczywiscie jest juz ciemno, ale oswietlenie robi swoje. Niespodzianka – odnalezli nas profesores. Siedza na schodach katedry ze swiecami i spiewaja i krzycza to co zwykle. Witamy ich jak dobrych znajomych.
Jacek pedzi do swojego ulubionego klubu Kamikaze zarezerwowac stoliki, a my runkdka w kolo placu i zajmujemy polecana przez niego knajpe artystyczna na pieterku, z dobrym widokiem na plac. Leci piwo, kawa z pisco, ciato, potem jeszcze zakaska – jest dobrze. Musimy doczekac do koncertu Arcoiris – zaczyna sie kolo 21. Latynoskim zwyczajem placimy przy wyjsciu spowiadajac sie kto co zjadl. Ladujemy w pustym jeszce klubie. Dopiero zacyna sie zapelniac. Kolo 22 na rozgrzewke wychodzi dwoje brazylijczykow z gitara i tamburynkiem i leca… „Bukownia”. Na prade. Czad. Po trzech kawalka zbieraja na tace i wychodzi powoli dlugo wyczekiwany przez Jacka Arcoiris. Oczywisci z kazdym po kolei poszedl na niedzwiedza – on zna wszystkich. Ja pozostaje przy” duzym” piwie (butelka 1.1 l) reszta leci asfaltem (wodka z cola – dobre na odtrucie). Zespol gra cos co jest skrzyrzowaniem Czerwonych Gitar z muzyka andyjska. Dla nas kwalki malo sie roznia, ale cala sala (glownie Peru, Boliwia, Argentyna) doskonale sie bawi i spiewa kawalki z zespolem (istneiej ze 30 lat). Z entuzjazmem przyjmujemy pozdrowienia dla naszej grupy i dzielnie wytrzymujemy do konca. Jeszcze zakup plyty, autografy i do taksowki. Tym razem w czworke :). 1:30 – czas spac.
DZIEN 12 – Okolice Cuzco
Dzis kolejne budowle w Swietej Dolinie Inkow. Najpierw w okolicach Pisac Swiatynia Slonca – maly spacerek po gorach, nawet z jedna fajna prawie przewieszka. Potem powrot do Pisac, gdzie jak to w niedziele z okolicznych gor schodza wodzowie na msze. Udaje sie Ich przez chwile zobaczyc jak z kosciola ida do ratusza na narade. Kazfdy z laska – symbolem wladzy. Targowisko w Pisac wykancza nas niemilosiernie. Juz nie mamy sily na to patrzec i odganiac sie od dziecakow sprzedajacyh cale rodzinki zwierzakow na paluszka. Tutaj jednak komercja sie rozwinela duzo mocniej niz w pierwszej czesci wycieczki po Peru. Potem obiad w ekskluzywnej knajpie, ktora sobie nie radzi i caly czas czegos brakuje. Zarcie dobre, ale w kolejkach sie trzeba bylo naczekac, no i wystyglo na wietrze.
Kolejny etap to zwiedzanie twierdzy w Ollantaytambo. Na prawde niezla, niestety nie tyle zburzona, co nie dokonczona. Nie zdazyli. Ale wrazenie robi. Byloby jednak fajnie gdyby nie dwadziescia kilka autokarow a konkretnie ich miedzynarodowa zawartosc klinujaca sie na schodach swityni i twierdzy. Ale nie ma wyjscia. Strach pomyslec co bedzie jutro, bo jutro „wisienka na torcie”: Machu Picchu. Jeszcze tylko wieczorna wizyta w Chicheros. Na targ nie zwracamy uwagi. Kosciul podobnu do tego wczoraj, ale w gorszym stanie. Ciemno. Spac. Zadnych wypraw na plac Armas. Jutro pobodka 5:30.
Tak, na tę wycieczkę warto jechać tylko z Jackiem, albo… bo Jacek tam jedzie 🙂
Wspaniały Jacek i Inkowie.Cudowne wspomnienia, właśnie słucham inkaskiej muzyki.
a ja widziałam kwitnącą opuncję!podrzucę Ci fotkę! Ale cała wyprawa do pozazdroszczenia,jak czytam, to próbuję sobie to wyobrazić. Czekam na zdjęcia!
i wolę Waszą „psiarnię’ niż pracę przy 36 stopniach!!! z dwoma szumiącymi wiatrakami!
tico fajny mały wozik!!!!
nie to peugeot…hihihihih sprawdza sie w korkach…pozdrawiam