Udalo sie dorwac okienko na swiat i wynudzeni calym dniem odrabiamy zaleglosci. Oboje 😉
Dojechalismy do Panajachel nad jeziorem Atitlan, u podnoza trzech wulkanow. Stad stateczkiem poplynelismy do brzegu zasiedlonego przez indian. Glowna atrakcja byl kosciol niby chrzescijanski, ale mocno ponaginany przez indian do swoich wierzen. Swiete figury stojace w kosciele sa regularnie przebierane w rozne stoje w zaleznosci od swieta, a jak swiety podpadnie to nastepny rok stoi nagi.
Potem targowisko i ryba w knajpie. Piekna sztuka, ale nie nalezy jesc ryby i ogladac jednoczenie mecz Niemcy-Turcja (szkoda Turkow). Jeden z towarzyszy podrozy nie znal tej zasady i zaliczyl przygode z oscia. Zalarmowana obsluga zamiast wzywac pgotowie (skad???) podala banana i kazala jesc. Pomoglo!!!
Powrot do Panajachel i tutaj odkrywamy hotelowy ogród i pozostajemy na godzinnej sesji fotograficznej. Takiego ogrodu botanicznego to jeszcze nie widzieliśmy.
Po odrobieniu reporterskiego zadania domowego pedzimy na kolacje.
Pozdrowienia dla wiernych czytelnikow od M&J.