Dotarliśmy. Teraz trochę mało chronologicznej relacji. Internet w hotelu jest, ale PC jest wbudowany w automat, który odblokowuje klawiaturę po wrzuceniu 10$ (he he – na szczęście to tutejsze pesos a nie USD), ale nie wiem za jaki czas 😀
Marzena oczywiście padła, ale wszystkich gorąco pozdrawia i popiera-podziwia moją wytrwałość.
Dzisiaj przelecieliśmy Meksyk w pigułce. W hotelu mieliśmy godzinę na prysznic, śniadanie – i w miasto. Ruch jak diabli, ciągłe korki, ale cośtam udało się zobaczyć. Główny plac z katedrami i resztkami świątyni azteków (były wszędzie, ale hiszpanie zrównali z ziemią i na ich miejsce, biorąc materiał z rozebranych piramid wybudowali katedry i pałace). Tej jednej po prostu nie zauważyli.
Potem pałac prezydencki z porąbanymi na maksa freskami zawierajacymi cała historię Meksyku. Wyglada to trochę jak Bitwa pod Grunwaldem tylko trzeba by na niej domalować Mieszka i Chrobrego, Wałęsę i Jaruzelskiego i parę innych postaci. Totalny miszmasz, ale robi wrażenie. Indianie, rewolucjoniści, Marks, hitlrowcy, Cortez, hutnicy, księża – wszystko. No i na zapleczu niezły ogródek botaniczny z agawami, palmami – wszystkim co tu wlaściwie rośnie na ulicy, tylko zebrane w jednym miejscu. No i widzieliśmy pierwszego kota :).
Potem obiad na stateczkach plywających po kanałach – jak ktoś widzial Cejrowskiego to wie o co chodzi. Ponieważ dzisiaj niedziela to był siwy dym – znacząca czesc 30-milionowej metropoli wybrała się na pływanie – więcej łódek niż wody.
Dalej muzeum gdzie trochę dowiedzieliśmy się co nas czeka w tej podróży. A przed muzeum pokaz valadores – tych czterech gości (ongiś kapłanów) spadających na linach nawiniętych wkoło słupa, robiących dokładnie 13 obrotów – wariaci, szczególnie że spadali z metalowego słupa 20 metrowego a zaczęło nieźle walić piorunami.
Już wiem, PCbydlak 10$ bierze za 15 minut – dużo nie popiszę 🙁
Na koniec po kolacji mieliśmy iść jeszcze na plac Garbaldiego, gdzie meksykanie świętują w niedziele przy muzyce mariaci, ale padliśmy, więc zaliczyliśmy tylko krótki spacer po okolicy hotelu i za chwilę idziemy spać. Polecam widok muzeum tortów (były prawdziwe!). Do kontaktów z fauną można zaliczyć biegające w ciemnościach po chodniku karaluszki.
Właśnie mija 48 godzina od wstania z łóżka – nawet w czasie wdrożeń doba była krótsza.
Jutro śniadanie 8:30 i wyjazd razem z bagażami – będzie Teotichuan a wieczorem wylot do Gwatemali. Tam może być bardziej dziko – prawdopodobnie Orange nie ma tam roamingu.
No to wracamy do wspomnień.
Czytamy, czytamy ale chyba ten automat to jednak na USD bo narazie ani widu ani słychu a my tu z niecierpliwością na kolejne wpisy czekamy. Pozdrówki dla WAS 🙂
Czytamy 😉 Podziwiamy, że mimo zmęczenia „trwasz na posterunku aktualizacji” 🙂 Po przeczytaniu odczułam coś na kształt zmęczenia fizycznego tą długą dobą.. to tylko świadczy o tym, że piszesz sugestywnie 😉 Wy macie za ten trud nagrody: widoki, atrakcje.. no my ciut mniej .. powiedzmy, że słońce i radość wypełniania nowych kart pracy.. Czekam na kolejne opowieści z Raju. Pozdrawiam serdecznie
Napisałem „coś”, żeby nie było, że nie czytamy 😉