Pierwszy poważniejszy kontakt z dżunglą i robalami. Co prawda to chyba tylko ogród – do Orchia dojechaliśmy już w ciemnościach, ale cykady wyją prawie jak w Gwatemalskiej dżungli. Robali fruwa makabryczne ilości, ale komarów chyba brak. Nocujemy w parterowym hotelu więc sublokatorzy szybko się zameldowali. Dwie mrówy po centymetr każda zginęły zadeptane. Cykadzie darowałem życie – siedzi pod łóżkiem i biega jak karaluch. Życie uratowało jej parę skoków którymi przekonała mnie że raczej karaluchem nie jest. Pozostaje tajemnicze stworzonko, które wstępnie zakwalifikowała Marzena jako gekona, ale zrobiło szybkie myk i nie wiemy gdzie siedzi. U znajomych dwa pokoje dalej rezyduje mysz. Marzena powiedziała, że z tym towarzystwem to ona na trzeźwo spać nie może, więc pół małpiszona Jasia Wędrowniczka zniknęło, a robale stały się sympatyczniejsze. Dwa wentylatory fruwają, Klima chłodzi, cała dostępna chemia w gniazdkach. Jakoś tę jedna noc przetrwamy. Po drodze zwiedziliśmy fortece Man Singla w Gwalior. Niby znowu fort, ale tym razem wykuty w skale, więc zupełnie inny, a jednocześnie zachowujący wszystkie elementy mieszkalne jak wcześniej, czyli piękne kamienne zasłony, łazienki, sypialnie, bawialnie. Obiekt poza głównym szlakiem turystycznym – prawie bez drogi. Zresztą po opuszczeniu „złotego trójkąta” Delhi-Jeipur-Agra tak będzie już do końca. Wokół twierdzy zniszczone przez Mogołów nieakceptujących wizerunków ludzkich, rzeźby w skałach, niektóre kilkunasto piętrowe – pozostałości po kolejnej religii – dżynistach.