Niby dzień stacjonarny, ale chyba najpełniejszy w całej imprezie, chodź my wciąż czekamy na Himalaje majaczące się na horyzoncie. Rano po śniadaniu „krokodyle”, czyli wyjazd w głąb parku na spływ płaskodennymi czułnami po rzece. W ciszy spływamy w poszukiwaniu krokodyli i innych zwierzaków. Krokodyle były, trafiły się też zimorodki, chodź po mojemu to były jakieś inne kolorowe ptaszyska, które wydawały odgłos jakby się z nas nabijały. W sumie to i tak najważniejsze było, że płynęliśmy w ciszy po dżungli i że… dopłynęliśmy bez kąpieli. A w ogóle to za krótko. A krokodyle na Usumasinta lepsze.
Ale o tym, że po pływaniu łódką byliśmy w przedszkolu słoniowym to nikt nie napisał, a to było to na co tak czekaliśmy – możliwość pogłaskania małego słonika po czuprynce (Truskawka ma podobną, tylko krótszą :D), pochmerania po trąbie i bycie dotkniętym tym długim nosem – bezcenne. Tylko dorosłych słonic przykutych łańcuchami żal…
Potem powrót do hotelu w którym nas nie lubią ewidentnie, bo na śniadanie podali tylko omlet i ziemniaki. Na znak protestu nasi piloci zamawiają kolację i następne śniadanie w innym miejscu. Hotel na znak protestu nie sprząta pokoi. My na znak protestu używamy prąd. Hotel na znak protestu go wyłącza. My na znak protestu używamy go dalej i idziemy na kolację, ale to już dużo później.
A więc wracamy po krokodylu i po krótkim odpoczynku biegiem na 11 nad rzekę Kaufen Smok-Ox Online ohne rezept , na „kąpiel słoni”. Słonie po porannym bieganiu po dżungli przychodzą się wymyć nad rzekę, przy okazji zarabiając kasę dla swoich kierowników przez zapraszanie do współudziału turystów. Część grupy tapla się na słoniach w wodzie, my wolimy obserwować to szaleństwo z brzegu. O 13 idziemy na obiecanego przez Czaczę steka – pierwsze prawdziwe żarcie od dwóch tygodni. Kosztował słono – 1000 rupii nepalskich, czyli 650 rupii indyjskich, czyli 40 zł, ale było warto.
Krótki odpoczynek i na o 16 wyjeżdżamy na słonie. Ładujemy się czwórkami na te wielkie transportery i ruszamy w dźunglę. Do tej pory oglądając ich majestatyczny chód wydawało nam się, że idą kompletnie nie ruszając grzbietem. Nic bardziej mylnego. Po 5 minutach mamy dość – cały nasz stół na którym siedzimy się telepie, a nogi, których kurczowo się trzymamy wbijają się w różne miejsca ciała. Jakoś się przyzwyczajamy. Już po chwili poganiacze przekazują sobie informacje gdzie aktualnie stacjonuje cel naszej wyprawy – na polance spotykamy trzy nosorożce niewinnie chrupiące sobie trawkę. Foto od przodu, przeparkowanie słonia, aby dwójka z tyłu też mogła zrobić zdjęcie i ruszamy dalej. Po drodze jakaś gazela, krokodyl w wodzie. Pawie, orzeł i bolące tyłki. Daleko jeszcze? Najbardziej efektowne są przejścia kolumny słoni przez rzekę, czy małe bagienka – miejsca w które sami byśmy nie weszli. Trochę mamy mieszane uczucia jak nasz słonik dostaje w łeb, jak się coś panu nie podoba, a ten z tyłu jest sterowany hakiem. Na ten temat toczą się burzliwe dyskusje i wiemy że raz to trzeba przeżyć i starczy. Ponieważ to ostatnia runda słoni w dniu dzisiejszym to ku naszemu przerażeniu wracamy nimi do miasta, prawie pod sam hotel. Daleko jeszcze? Na koniec wyciągam z kieszeni trzymanego na tę okoliczność banana i głaskając po trąbię tankuje odrobinkę naszego maluszka. Kierowca kasy nie dostanie bo walił pałą w silnik.
Do hotelu na krótki odpoczynek i ogarnięcie się i na 19 na pokaz tańców tym razem nepalskich. Żeby były ładniejsze Adżu skądś wydobywa Old Monka, a wcześniej melinuje w naszym pokoju tajemnicze pudło. Po tańcach, w czasie których prądu w naszym hotelu już nie ma, idziemy na kolację. Na ulicy wkręcamy się w jakiś taniec, bo jak okazuje się, że święto Diwali trwa tutaj dwa dni i jest to chyba w ogóle nowy rok. Podczas kolacji zawartość tajemniczego pudełka okazuje się podręcznym zestawem fajerwerków, które chłopki po kolei ku uciesze tubylców dopalają. Ostatni, mało świecący robi dużo hałasu na ulicy wkurzając tutejszego Mao-aktywistę. Ale to już nie nasz problem -niech się tłumaczy hinduski prowokator. Zrobi to szybciej. Wracamy do hotelu. Po drodze ulica zajęta pokazem tańców, ku naszemu zaskoczeniu bardzo nowoczesnym. Dziewczyny przy dźwiękach czegoś głośno grającego tańczą jakieś disco na środku ulicy w wianuszku ludzi naokoło. Po chwili delegujemy nasz najlepszy skład do reprezentacji i zabawa na całego. Happy Diwali.