Aaaa, przed obiadkiem dokonujemy ekstremalnych zakupów po drugiej stronie drogi. Na stoisku kupujemy banany. I to było proste, tylko ile zapłacić. Pani sprzedająca cos po swojemu mówi i nic nie rozumiemy. Ale jest koło niej jakiś facet, który Marzeny długopisem kaligrafuje pięknie 160. Dajemy 100 rupii indyjskich (to jest właśnie 160 rupii nepalskich) plus długopis gratis i szczęśliwi wracamy do knajpy. Banany niestety jeszcze niedojrzałe, chodź te co próbowaliśmy na straganie były pyszne. Do jutra dojdą do siebie, a jak nie to słoń czeka już na nie.
Dojeżdżamy do hotelu. Nocujemy w domkach dwupiętrowych, kilkupokojowych. Nam trafia się na dole, więc robale mają blisko. Klima jest, z sufity zwisa moskitiera, na oko w niezłym stanie. Po chwili klima zdycha – zostaje wentylator. Okazuje się że nam się nie należy, bo to podraża pokój o 500 rupii. Zaczyna nam się to nie podobać, bo do tej pory wszędzie była, a tu ma działania antykomarowe, więc wybitnie potrzebne. Potem okazuje się, że na kolacje ma być nie z baru tylko serwowana, więc znowu coś nam się nie widzi. Na szczęście po interwencji pojawia się bar i można się nażreć. Podczas kolacji z pięć razy wyłączają prąd – uroki i Nepalu i Indii. Lepiej latarkę mieć ze sobą. Obsługa nie kwapi się z postawieniem świeczek. Nie lubimy się – widać to wyraźnie.
Za to świeczki stoją rządkiem przed domkami. Nie wiemy czy to urok tego miejsca czy święta diwaniji – hucznie obchodzonego przez wyznawców hinduizmu. Na ulicach wielkie sprzątanie, na domach wieszają nasze bożonarodzeniowe lampki, no i ekstremum. próg i chodnik sklepów i domów wysmarowuje się gównem (chyba krowim, ale może i słonim), dla ozdoby – tania farba. Potem na końcu takiej ścieżki stawiają ołtarzyki z lampionami. Wszystko to pięknie się pali wzdłuż ulicy i jak już trafiamy do kawiarenki internetowej, za nami trafiają robale i dzieciaki jak nasi kolędnicy czy helowinowcy. Coś tam wykrzykują-wyśpiewują i dostają kasę. No to zaliczamy święto i gonieni przez robale wracamy do pokoju. Postanawiamy jednak użyć swojej moskitiery – już po pół godzinie dumnie zwisa obok gratisowej. Uzgadniamy z dwoma gekonami przydzielonymi do naszego domku, ze dwa pierwsze metry ściany są nasze a reszta to ich rewir i udajemy się lulu pod siateczkę. Jutro będzie się działo – totalne safari.