Dziś w planach jedynie zwiedzanie Khajuraho, Zespół bodajże 22 ocalałych świątyń z osiemdziesięciu kilku, odnalezionych ongiś w dżungli. Wyglądają zupełnie inaczej niż dotychczasowe, bo pochodzą z IX/X w. Ocalały dzięki temu że Mogołowie ich nie znaleźli. Trochę kształtem przypominają Angkor Wat (przynajmniej tak sobie to wyobrażam), ale już nie znajdują się w dżungli tylko powiedzmy parku. Nieźle zachowani i zadbane. Aktualnie trochę otoczone rusztowaniami, ale wyglądają nieźle. Jest 5 dużych a reszta to maluchy wkoło. Właściwie wszystkie są bardzo podobne: postawione na platformach wieżowate świątynie ozdobione z zewnątrz scenami delikatnie mówiąc erotycznymi,ale to raczej czyste hard-porno, bo i ze zwierzątkami się trafi i kombinacje wiele do wielu i samodzielne działanie w kierunku „make love not war”. To pozostałości po dynastii Ćandelów, którzy podobno w ten sposób chcieli zwiększyć przyrost naturalny. Na marginesie – tu wszystko jest podobno. Spędzamy tu dwie godziny, upał niemiłosierny, przewodni tutejszy przynudza, nasz tłumaczy z podobnym brakiem werwy, a ja dogorywam za swoimi 40 stopniami w cieniu. Na szczęście dziś wiele więcej się nie dzieje – zwiedzamy jeszcze drugi kompleks – Wschodni – z świątyniami dżynistów.To dla odmiany miłośnicy czystości totalnej, to znaczy żadnych ubrań. Podobno gdzieś jeszcze żyją, idą nago, odkurzają przed sobą ziemię, żeby nie zabić jakiegoś robaczka itp.
Może ściemniam, ale o ile w kompleksie zachodnim jeszcze biegałem, to we wschodnim siadłem w cieniu i sobie spokojnie umierałem. Na szczęście popołudnie wolne więc polarek, tableteczki, wyrko i do 16 zbijam temperaturę, więc jeszcze mamy czas na internet, czyli przekopiowanie zapisków z paru dni i…. załatwienie spraw giełdowych – to dopiero abstrakcja. Wieczorem, po kolacji wyjeżdżamy na mały pokaz taneczny z różnych rejonów Indii. Kolorowo i inaczej niż w tutejszym telewizorze, aczkolwiek porządnego Hollywoodu dalej nie mogę znaleźć.
Jutro 400 km bezdrożami Indii do Varanasi.
Może ściemniam, ale o ile w kompleksie zachodnim jeszcze biegałem, to we wschodnim siadłem w cieniu i sobie spokojnie umierałem. Na szczęście popołudnie wolne więc polarek, tableteczki, wyrko i do 16 zbijam temperaturę, więc jeszcze mamy czas na internet, czyli przekopiowanie zapisków z paru dni i…. załatwienie spraw giełdowych – to dopiero abstrakcja. Wieczorem, po kolacji wyjeżdżamy na mały pokaz taneczny z różnych rejonów Indii. Kolorowo i inaczej niż w tutejszym telewizorze, aczkolwiek porządnego Hollywoodu dalej nie mogę znaleźć.
Jutro 400 km bezdrożami Indii do Varanasi.
No i moje ulubione zdjęcia z teatru 🙂
Zdjęcia z teatru, mimo upływu czasu są wciąż w Top 10.