Pobudka 6:00 i już parę minut po siódmej, bez śniadanka w porannym słońcu oglądamy Taj Mahal. Po drodze szczegółowe kontrole osobiste – idziemy na lekko żeby nie mieli się czego czepić, chodź podejrzewamy że pilot mocno przesadza zakazem posiadania komórek. No i co tu podziwiać, kupa taniego białego marmuru, wszystko powtarzalne, symetryczne – przewidywalne, wieże-minarety krzywe jakby się zaraz miały posypać, no i tłum ludzi robiących zdjęcia, że niby trzymają za czubek. Nuuuda. No dobra, żartowałem. No może jedyne czego brakowało to działających fontann. Symetryczne ma być, bo ta chciał fundator Akbar, budując ten skromny nagrobek dla swojej żony, Minarety się walą, bo jakby co to mają się zawalić na zewnątrz a nie do środka. Białe marmury zyskują urok dopiero z bliska i w środku – całe są pokryte płatkami z kolorowych kamieni, tworzących gigantyczne ornamenty kwiatowe. Jedynym zakłóceniem symetrii jest nagrobek Akbara, którego pochowano po śmierci obok żony.
Dalsza część wyprawy wiedzie na śniadanie, a potem do kolejnego Czerwonego Fortu – tu więziony przez swojego syna (jako zabezpieczenia, aby nie wydawał więcej kasy) Akbar zmarł w celi z widokiem na dzieło swojego życia.Fort czerwony jak sama nazwa wskazuje – z czerwonego piaskowca, trochę podobny do tego w Delhi, więc ograniczmy liczbę zdjęć do takiego minimum, że ani Marzena ani ja nie mamy zdjęcia ogólnego z zewnątrz. W środku w ramach integracji i wymiany stajemy się obiektem fotek młodzieży indyjskiej i wycieczki bodajże filipińskiej. Teraz krótka wizyta w instytucie marmuru i przerwa przed wyjazdem do Mathury. Robimy w hotelu herbatę, bo w tym podają wyjątkowe siuśki zaparzane na zapleczu zamiast „każdy sobie”.
Zdjęcie powyżej to nasze ulubione. Jesteśmy z niego dumni i do końca wycieczki codziennie wspominaliśmy kunszt autora – jak zrobić komuś zdjęcie dosłownie „na tle” Taj Mahal – tak, że tego Cudu świata go w ogóle nie ma :). Dzięki Darku, ale po za tym było super!