Rano wypad z Jaipur w kierunku Agry. Zwiedzamy po drodze niemalże współczesną (XIX w) rezydencję cesarzowej, wybudowaną z dala o rezydencji cesarza w Jaipur coby się nie musiała wdawać w intrygi dworskie. Fajny, ale mocno zakurzony pałacyk w wielkim ogrodzie. Niestety jak działały wypasione fontanny możemy sobie jedynie wyobrazić. Potem podążamy do sanatorium. Świątynia wybudowana w wąwozie, z wyglądu trochę jak Petra, służyła do oczyszczania, masaży i modlitwy. Wciąż pojedynczy klienci się zgłaszają, ale mocno zaniedbana, woda brudna, a szlajając się ongiś krowy i małpy wgonione. Chodź te ostatnie świetnie sobie przechodzą przez płot :D. Ostatni oficjalny punkt programu to miasto umarłe Fatepuh Sikri. Wybudowane przez cesarza Akbara dla uczczenia narodzin syna. Miasto budowali 14 lat i tyle służyło, bo okazało się że transport wody na górę jest nieopłacalny i stolica Mogołów została przeniesiona niżej – do Agry. Poza architekturą podziwiamy pomysły inżynierskie – cały system zbierania wody, mocowanie drzwi, precyzję wykonania w czerwonym piaskowcu. Dzisiaj piątek, więc zostajemy zniechęcani do wizyty w meczecie Buland Dar waza z 54-metrową bramą, ale na schody się wdrapujemy. Wysokość zarówno położenia meczetu jak i jego bramy robi wrażenie. Ponieważ poruszamy się pojedynczo momentalnie znajdują się „życzliwi” od wskazywania gdzie poszło polska grupa i od jakiejś działalności złotówkowej – tak, tak chłopaki mieli nasze 5-złotowe monety. Marzena krótkim „ciolo”, które zabrzmiało chyba w jej grzecznych ustach jak sp… pozbywa się natrętów. Po chwili wpada Adżu – „idziemy!”. Slalom pomiędzy handlarzami do autobusu, zdziwiony pilot który najpierw mówi „jak ktoś chce to niech idzie do środka”, a teraz „mówiłem żeby tam nie chodzić” i odjeżdżamy bez kilku osób w kierunku parkingu. Dzielny Adżu, jak zwykle zostaje pozbierać zabłąkane owieczki. Wieczorem w Agrze idziemy w parę osób z Adżu na kawę do bardziej cywilizowanego cofee&more (jakoś tak). Baaardzo brakuje nam angielskiego, bo pogadanie o wszystkim z młodym Hindusem – bezcenne. Na szczęście parę osób mówi dosyć płynnie i rozmowa idzie gładko, ale to już zupełnie inna historia.