Wyspanie (he, he – dwie godziny w ubraniu padnięci na wyro) wykąpani spóźnieni wpadliśmy na śniadanie (bez sałatki z twarożkiem) i w drogę. W wyniku układu lotów powrotnych dzień drugi został częściowo skompresowany z 22, więc zamiast łagodnych 3 punktów zaliczyliśmy ich 6? 7? W każdym razie kilka razy zasuwaliśmy bez butów po meczetach i innych świątyniach, czasem dodatkowo bez aparatów, bez komórek, bo samo wnoszenie go kosztuje, albo nie można i już, czasem w chustach panie, czasem wszyscy, czasem w skarpetkach czasem bez. Do tego co jakiś czas drobny prysznic z nieba, gorąc wilgotnego powietrza objawiający się totalnym zaduchem. Cały dzień trwał 12 godzin więc do hotelu przyjechaliśmy padnięci. To że w ogóle mogę pisać zawdzięczamy, powitalnemu rumowi Old cośtam postawionemu przez właściciela lokalnie obsługującego nas biura podróży, którzy kelnerzy lali do oporu, a u polskiego turysty opór jest daleeeekooo….. Więc nasze zapasy (takie trochę większe małpki jeszcze z Okęcia pozostały dziś nienaruszone) – dezynfekcja gratis wzmocniona kolacją, na której łagodna to była herbata, a reszta wypalała pięknie wszystkie ameby – pycha :D.
Ale co zwiedziliśmy. Może nie będę pisać wszystkiego ale to co wywarło wrażenie. Szokująco biedna ulica, chodź właściwie wyglądająca jak w Ameryce Południowej – kramiki, brud, riksze, handlarze, słupy elektryczne z setkami kabli na wszystkie strony, przy których UE dostałaby szału, BRAK krów (Marzena widziała jedną), masa psów zastępujących krowy, wiewiórki masowo okupujące wszystkie drzewa, normalne gołębie rasy europejskiej, zielone papugi, masowy ruch trąbiących pojazdów wszelkiej maści (oczywiście lewostronny, ale to nie znaczy że są jakieś pasy ruchu), znaki drogowe zastąpione napisami w stylu „jedź wolno na czerwonym świetle, permanentny korek, który jednak się posuwa nieźle do przodu, budowa metra w centrum tego wszystkiego…. Starczy. Piękny jest Minaret Qutab – najwyższa kamienna budowla na świecie, z przyległościami, grobowiec Humauyana, no i wizyta w świątyni sikhów, zobaczenie ich religijności i powagi, z jednoczesnym szacunkiem i wręcz strachem na widok co bardziej dostojnych. Ubrani są zawsze w tutejsze stroje z dużym turbanem, z dużą brodą i mieczem przy pasie – zdjęcia takiemu nie odważę się zrobić. Pięknie poubierane chodzą Hinduski, w większości tradycyjnie w sari, czasem w czadorach a często też we współczesnych mutacjach, czyli sari + spodnie (dżinsy!), zamiast klapków- lekki obcasik. W tym kolorowym, ale jednak mocno stonowanym towarzystwie pojedynczy turyści i turystki w przykrótkich szortach wyglądają na prawdę nie z tej bajki i lepiej się tak nie wyróżniać.
Jutro do Jaipur.
Jest 12:15 – czas spać.
A zoom w aparacie masz? Schowaj się gdzieś za drzewo i machnij kilka fotek babeczkom w strojach różnych i przede wszystkim temu groźnemu z mieczem.