Norka szybko nam dojrzała. Najpierw dojrzała do poszerzenia obszaru eksploracji co skończyło się awanturą rodzinną i poszukiwaniem naszej maluszki na sąsiednich ogródkach. Daleko nie uciekła, ale dwa płoty dalej to zdecydowanie za daleko jak na naszą tolerancję. A Modi tylko się przyglądał. Grubas jest za mało zwinny i leniwy żeby wspinać się po płotach. I dobrze.
Kolejnym etapem dojrzewania było dojrzenie do bycia mamą. Kilkudniowe okrzyki „weź mnie, weź mnie” były przeurocze, szczególnie w połączeniu z baletem który nasza maluszka wyprawiała. W ramach rozwinięcia tego etapu Norah „wymyśliła” wysyłanie listów miłosnych w postaci podlewania okolic wyjścia na taras. To akurat Modiemu się spodobało i zamiast dorwać małą za karczek i zrobić to co każdy (prawdziwy, znaczy czynny) kocur by zrobił na jego miejscu zaczął wysyłać swoje listy (opowiadać???) w tej samej postaci. A to akurat nam się kompletnie nie spodobało.
Z utęsknieniem czekaliśmy na zakończenie koncertów patrząc z napięciem, czy zsynchronizuje się to z majowym długim łykendem i byciem naszego lekarza na posterunku. Udało się! W pierwszej fazie oba Asgardy w środę pojechały na przegląd ogólny i odrobaczenie a na piątek umówiliśmy się z na zabieg, niestety psując wolny dzień naszemu wetowi.
Odebraliśmy Norkę w postaci baleronika zawiązanego na grzbiecie i dopiero wtedy zobaczyliśmy jak ona malusia. Więcej w niej futra niż kota właściwego. W ramach rekonwalescencji i sanatorium większość długiego łikendu spędziliśmy dłubiąc cośtam w ogrodzie i wietrząc koty. Norka pierwszy dzień jak to kuracjuszka – na leżaczku a kolejne już snując się po trawie i wciskając pod krzaczki. A w domu kombinowała jak gdzie by tu się zaszyć, aby móc spokojnie poodwiązywać te cholerne supełki.
No i pozostał już tylko jeden problem wychowawczy. Jakiekolwiek próby zabrania Modiego z ogrodu bądź niewypuszczenia go (w końcu czasem pada) kończą się wrzaskiem zarzynanej małpy (albo i trzech na raz) oraz reklamacją pod ścianą ogrodową w postaci kałuży. Wojna psychologiczna trwa, ale zdaje się że nie mamy szans 🙁