Języki wymieszały się już nam totalnie – porozumiewamy się z Renate i Gerhardem mieszanką niemiecko-angielską, ale jakoś idzie. Najłatwiej dogadać się mozna z wielkim psiakiem Amigo, który używa języka prostego: masz piłkę i albo trzymaj to ja sobie poszarpię albo kopnij to se pobiegnę. Norah obeszła wszystkie kąty i odkryła że balkon nie kończy się balustradą ale można na nią wejść.
No i wszystko byłoby OK gdyby nie to jedzenie. Jest koszmarnie… wielkie. Po kolacji padliśmy na trzy godziny, i mimo że miała być bitwa o dostęp do kompa to stał wolny przez cały wieczór, a 1:20 stała się idealną godziną do realizacji obowiązków reporterskich. Jedzenie jest pyszne robione praktycznie na poczekaniu, ale takie polsko-solidne, a my raczej przyzwyczajeni do lajtowego. Więc Marzena zjada połowę, resztę ja, bo nie może się zmarnować i padaka gotowa. Dziś juz poprośiliśmy o zmniejszenie normy żywnościowej dla Marzeny bo Jaromir nie wyrabia 😀
W ramach noclegu dostaliśmy karty zniżkowe do tutejszych atrakcji i pół-kilo ulotek-przewodników do przestudiowania. Zaczęliśmy łagodnie od wąwozu, skończyło się na wjechaniu na 2200 porąbaną kolejką z trzema przesiadkami, świstakiem i spóźnieniem na kolację, ale o tym to już w następnym odcinku, bo zaraz trzeba iść na śniadanie 🙂
No to hej przygodo!!! Pociąg robi wrażenie:) Czekam na zwierzenia Norki jak tylko dojdzie do siebie. Pozdrawiam jak zwykle z cieplejszych miejsc 😛