Początek był niezły: kolczyk w umywalce, padający deszcz i półgodzinne opóźnienie w stosunku do planowanego wyjazdu. Potem akcja „zatankujemy przed granicą”. Stacje benzynowe jakoś znikały z naszego widoku, a jak już znaki mówiły że będzie w Jędrzychowicach, to chwilę potem Krzysiek powiedział: „granica państwa” i zaczęły się nerwowe chwile w samochodzie i poszukiwania najbliższej stacji do której jeszcze dojedziemy. Pierwsza okazała się jakąś rolniczą, nieczynną w niedzielę. Drugą już nie ryzykowaliśmy i wybraliśmy Agipa mimo że był dalej. Dojechaliśmy z komunikatem zero zasięgu od 5 minut 🙂
Potem już była tylko walka o przetrwanie na niemieckich autostradach,na których nie ma prędkości z którą w spokoju jedzie się lewym pasem, czasem zjeżdżając na prawo jak ktoś zap… Tam zap.. większość a zajeżdżanie drogi bez kierunkowskazów jest na porządku dziennym. I nikt nie trąbi, a i poganianie światłami rzadko występuje.
I wszystko dalej szło dobrze, do Stall zostało koło godziny i jedyne co nam przeszkadzało to temperatura za oknem – 5 stopni, wysokość – 1200 i padający z lekka śnieg. Do czasu zobaczenia końca drogi w postaci jakiejś bramki i komunikatu od Krzyśka „12 km prosto”. No na widoku trasy to faktycznie było prosto – jak od linijki. Hm… Rozejrzeliśmy się i wszystko było jasne. Po prawej tory i dziwne wagony a chwilę potem wjechał pociąg z samochodami i jednym wagonem pasażerskim. Właśnie zrozumieliśmy co oznaczały te dziwne znaki wcześniej z takim samochodzikiem na takim wózeczku, i co oznacza godzina nad tą dziwną bramką przed którą stoimy (na szczęście zostało 10 minut). Przed nami linia kolejowa Bockstein-Mallnitz i za chwilę za jedyne 17 euro nasz samochód i cała rodzina dostała bilet kolejowy, a potem zaliczyliśmy przejazd po pociągu. Norka została szybko zawinięta, opatulona (było 5 stopni) i ewakuowana do pociągu gdzie przyjemnie spędziliśmy 20 minut. (Norka jednak wystraszona – dzisiaj miała już dość wrażeń).
Potem już było z górki. To znaczy 400 metrów z górki, pierwsze serpentyny i za 20 minut szukaliśmy naszej bazy krążąc pod górę miedzy domami w Stall. Już przy drugim kółku wylądowaliśmy w gastchofie. Mile przywitani przez gospodarzy musieliśmy jednak odmówić spotkania i biesiady przy kominku, bo celem nadrzędnym było zakwaterowanie Norki i jej aklimatyzacja w nowym otoczeniu i odpoczynek po podróży.
Potem piwo, jedzenie, deser do pokoju, bo już nie wchodził i spaaaać.
Szczegóły podróży z kotem z jego punktu widzenia wkrótce, jak tylko Norka skończy pisać listę zażaleń… 🙂
Ale wypas, ja to takim pociągiem nie jechałem.
PS. Pozdrówcie narciarzy 😉