W tym roku pojechaliśmy do Stall bez rowerów. W planach było pochodznie po Alpach i popatrzenie na świat z góry. I udało się. A to było tak…
Dzień 1 sobota-niedziela
Oczywiście Nox aktywnie pomagał w pakowaniu, pilnując abyśmy go przypadkiem nie zostawili. Dojazd odbył się nad wyraz spokojnie, mimo że Nox miał tylko krótkie zaprawki w postaci wyjazdów do weta. Norah w zeszłym roku była dużo bardziej przygotowana. Postanowiliśmy nie zabierać Asgardów na postojach z samochodu i to był dobry pomysł. Kożystalismy tylko ze stacji benzynowych i Mc cośtam, tak aby jeść i pić w samochodzie (a sikać poza). Kociaki unikały zbędnego zamieszania a jak bardzo chciały mogły połazić po samochodzie.
Na miejscu rozpoczęło się wielkie bieganie po pokojach i zwiedzanie balkonu.
W niedzielę gospodarze poinformowali, że właśnie organizują festyn koński i spadają a my mamy zamknąć porządnie drzwi. No to zamknęliśmy i pojechaliśmy szukać koni. Pooglądaliśmy kolejny świat wariatów i nie przeszkadzając udaliśmy się na naszą pierwszą kolejkę. Jak się okazało Raiseck był w niedzielę nieczynny (???) więc po szybkich poszukiwaniach odnaleźliśmy Goldeck (2142 m.) – tam też nie byliśmy więc co za różnica. Za bardzo nie było gdzie pochodzić aby się za dużo nie nachodzić (miała być lekka aklimatyzacja) więc spacerkiem pokręciliśmy się, pooglądaliśmy krówki, byczki i kózki oraz wielkie pola różaneczników. Nie przyszło nam do głowy, że to roślina alpejska, rosnąca w takich ilościach jak u nas jagody.