Dzień drugi to dzień… którego nie było. Alpy utarły nam nosa. Zawsze mieliśmy dobrą pogodę i nie przyszło nam do głowy sprawdzać jak będzie dziś. A jak sie okazało zapowiedzi były 90% deszcz. Było 100%. Z wielkimi planami przejechaliśmy się na Maltę. I wysiedliśmy z samochodu tylko na siku Lało na całego więc nasza całodniowa wycieczka poszła w cholerę razem godzinnym dojazdem – wrr1.
No cóż, trzeb uruchomić plan B. Po drodze było muzeum Porsche w Gmund. Parę fajnych samochodzików tam było. I wszystko byłoby OK gdybyśmy potem nie doczytali, że należało nam się darmowe wejście na naszą Karynten Card a mimo zapytania o zniżki facet zgarnął kilkanaście euro – wrrr2.
Potem jeszcze była nieudana próba zobaczenia najdłuższego mostku linowego w Alpach. Nieudana bo jak po godzinie krążenia po górskich dróżkach wyszło, że to wybitnie Kinderweg i trochę nie pasujemy do smoków i krasnoludków. M. wybiła mi to z głowy. I jeszcze wracając nie trafiliśmy na autostradę tylko kolejną godzinę snuliśmy się bocznymi drużkami podziwiając szeroka wstęgę autostrady – to z lewej, to z prawej, powyżej i poniżej – wrr3.
Zrezygnowani, po drodze do domu zajechaliśmy do Mallnitz w celu zaliczenia zaległego muzeum technologicznego BIOS – taki mini Kopernik. Generalnie kupa mikroskopów. Fajne było mrowisko w kilku akwariach połączonych rurkami, którymi mrówki poruszały się pomiędzy spiżarnią, wylęgarnią a kopcem. No i to coś było otwarte, ale podziubane jakimś czymś, że mrówki nie zwiewały. Fantastyczna była tez wystawa o historii i życiu koziorożca alpejskiego z rewelacyjnym zestawieniem czaszek różnych „kozicowatych”. Na żywo zobaczymy go za kilka dni. Punkt zaliczony, ale spodziewaliśmy się więcej – wrr4.
W tym dniu zrobiłem jedno zdjęcie – drogowskazu z czasówkami na Malcie – to jest osiągnięcie 😀