Dziś ostatni dzień 🙁 Na koniec zaplanowaliśmy wyjazd na Grosglockner (to taki skrót myślowy – przejazd trasą Grosglockner Hochalpenstrasse żeby zobaczyć najwyższy szczyt Austrii). Mieliśmy zaliczyć świstaki i ibexy oraz trochę się pokręcić. No i się pokręciliśmy. Zwierzaki zaliczyliśmy i ruszylismy na poszukiwanie knajpo-schroniska, w którym przed 19 laty zrobiliśmy to zdjęcie. Chyba znaleźlismy – lokal był nieczynny, ale trochę ludzi szło drogą do przodu (wtedy była tu droga, teraz jest zamknięta i trzeba przejść 5 tuneli). Doszliśmy do końca drogi i oczom naszym ukazało się schronisko uczepione skały jak grecki meteor – Oberwalderhute (2973). Miami 🙂
My nie wejdziemy? A co mamy lepszego do roboty? I poszliśmy. Szacowanie na oko – 2h wystarczy, okazało się prawdziwe (drogowskazu z czasówką oczywiście nie było). Szlak był zaj… znaczy piękny. Najpierw prowadził po wielkich gładkich skałach, potem znowu po tym cholernym śniegu, gdzie znowu dostaliśmy w kość. No a ostatnie pół godziny to już w ogóle abstrakcyjne („to jakaś aberracja”) wspinanie się po prawie pionowym gruzowisku. Woleliśmy nie myśleć jak my potem tamtędy zejdziemy. Dojście do schroniska dało nam ogromną radochę. Widoki na Grossglockner, na lodowiec, na okoliczne cele licznie obecnych na miejscu alpinistów, słońce palące twarz i nogi. No cud-malina. Po tym słońcu na lodowcu ta ja jestem jak malina, ewentualnie wi-sieńka.
Zejście okazało się trywialne w porównaniu z podejściem, bo wszytko lepiej widać, a i śnieg w dół stanowił fajną pierzynkę do lekkiego, amortyzowanego schodzenia. I to był piękny dzień, który miał być lekki-emerycki, a stał się wspaniałym podsumowaniem naszego tygodniowego pobytu w Hohe Tauern. Może za rok znów się uda…
Ta kropka nad Marzeną to schronisko – niby mamy być za 45 minut. Weszliśmy za godzinę.
„Nader śmiało poprowadzony szlak”
Tego osta ścigamy od pierwszego dnia. Niestety, zabrakło nam kilku dni aby zobaczyć jak zakwitnie. Żywa szarotka. Sadzonkę udało nam się kupić w tamtejszym Lidlo-Pluso-Biedronce. Wylądowała na naszym skalniaku.
Marzena nie wyrzuca Asgardów z balkonu tylko wietrzy je przed zapakowaniem do samochodu. Podróż kociaki odbyły spokojnie – to już rutyna dla nich. Tylko na początku Nox zrobił awanturę że siedzi za Marzeną a nie za mną. Uwzględniliśmy jego reklamacje i jak ręką odjął – nie odezwał się do końca – idealny podróżnik.
Nasze kolorowe śniadanie – z niczego, bo tylko to było w lodówce i na ogrodzie, a Żabka w tym dniu była jakoś dalej niż zwykle.