Kioto pokazało swoją moc. Na dzień dobry autobusem Myodjo opuściliśmy nasze podłogowe spanie i przeprowadziliśmy się do cywilizacji i podgrzewanych desek z prysznicami. Potem przejazd do Kinkaku-Ji – Złotego Pawilonu. To było piękne miejsce, tylko zamiast się nim upajać udzielałem wywiadu bandzie nastolatek, które w ramach zadania domowego z angielskiego muszą dorwać kilka pytań typu „what’s your name”. Na szczęście miały je napisane to się dogadaliśmy. Potem obowiązkowa fotka i od jutra jestem królem (cesarzem?) japońskiego face śmiecia. Generalnie wbrew naszym obawom Japończycy odnoszą się do nas z sympatią i jak na całym niezachodnim świecie jesteśmy dla tubylców atrakcją do zdjęcia i często proszą o zrobienie im fotki i z nimi fotki.
Następnie był zamek szoguna Tokugawy Nijo-jo. Zamek zwiedza się w skarpetkach, ale to tylko kilka pustych pawilonów, Jednak klimat „Szoguna” czuje się cały czas, tym bardziej że dorzucili w Sali audiencyjnej manekiny. Zamek położony jest w pięknym parku i zupełnie nie rozumiemy po co wczoraj snuliśmy się po cesarskim, skoro tu jest piękniej.
Następnie świątynia Kiyomizu-dera ustawiona na zboczu góry na palach. Szczególnie fajnie się tu chodziło, bo bardzo dużo par chodziło przebranych w tradycyjne stroje japońskie, co prawda większość z nich to Chińczycy, ale kto z nas to odróżni 😉
Na koniec w deszczu świątynia Heian i autobusem miejskim wracamy do hotelu. Nie wracamy bo do autobusu się nie mieścimy, więc plan B – taksówki. Jechaliśmy czterema – rozrzut cen 1300 – 1700 – czarodzieje biznesu.
Potem obiad i szybki skok do marketu. Tu zafascynowała nas oferta grzybów, warzyw i owoców morza, półka z sosem sojowym (ze 2 metry) i ryż w paczkach 5 kg. Ze znanych marek – Lipton i Knorr.
No i jeszcze obowiązek patriotyczny (ze sklepu z alkoholem): żubrówka i spirytus.
I trująca ryba fugu w wersji nie na talerzu.
Wieczorem przysnęliśmy w teatrze na pokazie „sztuka Japonii w pigułce”:
- chado – parzenie herbaty ,
- kado – układnie kwiatów,
- koto – ~cymbały 13-strunowe,
- gagaku – elegancka muzyka na grzebień, gong i parę innych,
- kyogen – teatr komiczny (to było super, dzięki ekspresji aktorów),
- kyomai – taniec dwóch gejsz,
- bunraku – teatr lalek
Trzeba to obejrzeć, ale na aż tak wysoki poziom kultury nie byliśmy przygotowani, dobrze że to było w pigułce.
A w hotelu jest wypasiona winda (muszę powtórzyć sesję zdjęciową, bo w pomieszczeniu 2×2 metry bez rybiego oka pierwsze podejście zakończyło się porażką), no i karty zamiast kluczy. Ale internet na kabel wypożyczany z recepcji w wielkim pudle. Dobrze że kaucji nie biorą.
Ach ta Japonia marzenie tam pojechać. No i na zdjęciach widać że polskie produkty znalazły uznanie na japońskich stołach 🙂