Dziś znowu rajd pociągami. Najpierw Inari – dzielnica Kioto świątynia Fushimi Inari z 10-tysiącami bram tori. Wczesny, chłodny poranek a dzieciaki w krótkich spodenkach i spódniczkach – zimny chów. Po zwiedzeniu 9345 bram (sam liczyłem – czuwaj!) wsiadamy w pociąg i ruszamy do Nara.
Nara to pierwsza stolica. Do zobaczenia mamy tu wielki miejski park z jelonkami biegającymi wszędzie a na finał – Todaiji – wielka drewniana świątynia z wielkim Buddą w środku. To naprawdę jest wielkie, a kiedyś było jeszcze większe co pięknie widać dzięki makietce. Przy okazji nabywamy najdziwniejszą pamiątkę jaką można przywieźć z Japonii – raczej powinna być nabyta w Rosji, ale nie mogłem się oprzeć. Zresztą i tak jest chińska 🙂
Dalsza droga prowadziła dziś do Osaki. Zjedliśmy obiad na dworcu. Hala dworca wraz przyległościami to imponująca konstrukcja. Obiad był na 16 piętrze galerii handlowej w zagłębiu knajpianym. My wybraliśmy spageti, zamawiane z wielką radością, bo angielski tradycyjnie był szczątkowy. Ale był. Wciągamy już wszystko pałeczkami i ambitnie odrzuciliśmy podaną łyżkę i widelec. Dalej nasz szlak prowadził do budynku Sky Umeda i jego tarasu widokowego Floating Garden. Ze 173 metrów podziwiamy panoramę Osaki. Pogoda dobra, widok wspaniały. I nie ma szyb :-). Warto było mimo że mieliśmy wątpliwości po jakimś wpisie w necie, że wyjazd do Osaki jest zbędny. Przy deszczu faktycznie byłaby kicha. Ale dla nas to było godzien punkt programu.
Kara – te poniżej się różnią 🙂
Okolica Umeda Sky Bldg nie jest malownicza…
I ostatnie w tej serii – z dedykacją dla wiadomo kogo.
Wracamy do Kioto i zostajemy sami na dworcu. To znowu wielka galeria handlowa, przy której Złote Tarasy to taki większy supermarket. Wjeżdżamy ciągiem chyba z 10 schodów ruchomych w linii prostej na sam szczyt aby podziwiać nocną panoramę Kioto. Przy okazji łapiemy się na premierowe odpalenie choinki i widok klasycznych Japończyków robiących jej zdjęcia.
Zwiedzenie całego sklepu, chodźby pobieżne jest trudne, polskich marek nie zauważamy, zaliczmy drugi sklep z Rolexami i dokopujemy się jakoś do spożywczaka na dole. Losujemy cos co na oko można zjeść. Przede wszystkim owoce. Można kupić pokrojonego ananasa, czy mandarynki – zapakowane w pudełeczko gotowe do zjedzenia. Standardowo zawsze w kasie dostaje się do takich produktów widelczyk, a jak się okazało – do zimnych owoców również lód w woreczku, żeby bezpiecznie na zimno dojechało. Ten XXII wiek to tu jest w organizacji pracy i dbaniu o klienta a nie w technologii.
Jutro powrót do Tokio z ostatnią atrakcją po drodze i… ziuuuu.
genialne zdjęcia podróży!
smog osiadł czy co?