Dojechaliśmy. Dziś pobiliśmy rekordy transportowe. Ponad 6h jeżdżenia, ponad 1000km i po kolei:
- Taksówkami na dworzec.
- Pociągiem do Tokio Terminal.
- Shincansen do Ossaki.
- Shincansen do Hiroszimy.
- Tramwajem do Parku Pokoju.
- Tramwajem do promu.
- Promem na wyspę Miyajima.
- Promem z wyspy.
- Pociągiem do Hiroszimy.
Mamy dość. W programie dziś kawałek zestawu obowiązkowego, czyli Park Pokoju w Hiroszimie. Byliśmy tak wykończeni podróżami i pobudką po 5, że jakoś nie chciało nam się umartwiać nad głupotą tego świata. Ciekawe było obserwowanie szkół przychodzących pod pomnik dziewczynki, która umarła na chorobę popromienną, znaną z tego, że zbierała żurawie origami. Całe klasy przychodzą oddać jej hołd i przynoszą zrobione przez siebie origami, które są zbierane obok w gablotkach.
Potem na szczęście była wizyta na wyspie Miyajima. I to nam poprawiło humory. Już na dzień dobry zobaczyliśmy jelonki snujące się po ulicy. Czytając opis tego miejsca spodziewałem się parku, łąki a nie że będą się snuć po mieście. Były grzeczne, dały się pogmerać za uchem i chciały zjeść mapkę okolicy. Snując się pomiędzy nimi dotarliśmy do wielkiej czerwonej bramy Tori, a właściwie w jej okolice, bo stoi w wodzie. A potem poszliśmy w górę aż gdzieś na końcu dotarliśmy do świątyni buddyjskiej postawionej na przekór świętości wyspy (w rozumieniu shintoizmu). Pod świątynią jest całkiem ciemny labirynt (brzuch Buddy) – wchodzi się tu, a wychodzi tam. Jak tylko tam wlazłem (bez butów zresztą) zadzwonił Catysisster a boss mnie op… że oszukuję i świecę sobie komórką :D. (Jak się okazało Asgardy wsunęły wszystkie wypasione chrupki i się nasz opiekun przeraził czym teraz karmić futrzaki).
Jak widać powyżej – nie wszystko w Japonii jest z XXII wieku… – to „automat telefoniczny” na dworcu.
A propos – do tej pory widziałem raz dwa koty, a ponieważ sam widziałem to nie jestem już taki pewien czy widziałem. Natomiast jest trochę psów, przeważnie maluchów ciau-ciau, takich kieszonkowych, zdarzają się też jamniki i chyba raz czy dwa jakieś Psy, czyli coś większego od Norki.
Na wyspie zostaliśmy do zmroku więc załapaliśmy się dodatkowo na nocne zwiedzanie. Potem kolacja z firmowymi hiroszimskimi plackami oconomineco (robione na blasze przed nosem klienta placki z kapustą, jakiem, boczkiem, makaronem i co się nawinie) i hotel. Poprawiło się – jest podgrzewana deska klozetowa, ale za to brak netu.
Jakby miał siłę przeglądać co wstawił to by było mniej bugów, a tu nawet własna Piękna nie ma sił na czytanie. A z dalekiego kraju albo „znów to samo”, albo „gdzie jest żarcie”. Jak wrócimy to będzie japoński porządek!
poprawił na piękną Marzenkę :)))
i znów to samo :)))
Jakbyście na swoich pociechach nie oszczędzali i kupowali im te chrupki które lubią jeść, toby Catysitter nie dzwonił 😉