Nie namieszkaliśmy się długo, dziś dzięki kolejnym Shincansenom znaleźliśmy się w Nagasaki.
Po drodze obserwowaliśmy widoki za oknem i stwierdzamy – tak paskudnego kraju pod względem architektury to jeszcze nie widzieliśmy. Kraj bogaty, uporządkowany, nowoczesny a domy stawiają tam gdzie popadnie, bardzo ciasno, każdy inny i brzydszy od drugiego. Trudno znaleźć widok za oknem na którym nie byłoby widać domu – tak ciasno jest. Zresztą ta nowoczesność też, taka na miarę XXI wieku, do XXII trochę brakuje. Nic nie szokuje, nie ma w życiu codziennym rozwiązań na poziomie XBOXa z cinnectem, są tylko znane nam rozwiązania porządnie wykorzystane np.:
- Napoje w automacie są ciepłe i zimne
- W sklepach sprzedawcom resztę dla klienta wypluwa automat
- Kibelki są z lepszą hydrauliką, podgrzewaczem i prysznicem i na pilota, ale to raczej kwestia kultury, a nie technologii
- Wszystkie drzwi hotelowe na klucz – nie na kartę, net jest czasem wifi, a często LAN
- Światła dla pieszych mają upływ czasu przy użyciu opadających słupków
- Taksówki mają automatycznie zamykane tylne lewe drzwi (u nas byłyby prawe)
- W windach nie ma luster (to od M – trochę nie na temat , ale boli)
(na więcej brak pomysłów – uzupełnimy jak będzie czym)
Zaliczyliśmy kolejny zestaw obowiązkowy Park Pokoju i muzeum w Nagasaki. Tutaj było dużo ciekawiej, w parku dużo rzeźb darów – głównie od antyamerykańskich krajów, więc i nasz dar się załapał, ale nie był godzien publikacji.
Muzeum w starym stylu, żadnych wirtualizacji, dużo elementów które przetrwały wybuch w mniej lub bardziej zmienionej postaci (np. stopione butelki, zwarte szyby z jakiegoś składu szyb, połączone w całość zwoje kabli itp.), zdjęcia, filmy itd. Chyba największe wrażenie zrobiło na mnie zdjęcia wypalonych budynków z cieniem czegoś co je zasłaniało np. człowieka. Zdjęcia zrobione 4 km od hipocentrum…
Muzeum ma niby realizować cele ogólno pokojowe, dokumentuje liczbę prób jądrowych w poszczególnych latach, prezentuje listę burmistrzów czy prezydentów miast opowiadających się za pokojem i przeciwko broni nuklearnej – ale kraje (post)komunistyczne prezentowane są tam cieniutko. O ile zachodnie są dziesiątkami to z Polski tylko kilka, z czego z dużych tylko Gdańsk i Poznań. O d taka ciekawostka bardziej lubimy amerykanów z bombą niż znielubimy bomby jako takiej – czy jakoś tak).
Skąd się wzięła Japonia w wojnie też jakoś mętnie się tłumaczy, a Perl Harbour to jakoś tak się najechało Japończykami niby ale jakoś tak przy okazji, właśnie przechodziliśmy to wpadliśmy… Każdy kraj ma coś na sumieniu i mętnie się z tego tłumaczy zamiatając pod dywan.
W Parku widzieliśmy w końcu jakieś koty – z krótkimi ogonami czyli bobtaile – protoplaści Maneki-neko.
Potem wpadliśmy na parę godzin w Parku Glovera – europejskiego reformatora Japonii – Nagasaki było przyczółkiem Europy, głównym miejscem styku, stąd zostało trochę budynków po tamtych czasach (XiX w), które zgromadzono w tym miejscu. Potem kolacja mocno japońska – tacka z różnymi potrawami warzywno-rybnymi, ale nie suschi.
Tu szczena niektórym opadnie. To się nazywa plan B – BS ma wszędzie macki 😉 (nie wiem co się mieści w tym budynku, ale nazwa znajoma :D)
Na koniec – nocny spacer do dzielnicy chińskiej i trochę po okolicy.
Jutro ruszamy w daleką drogę do Kioto i nocleg w ryokanie, więc netu pewnie znowu nie będzie.