Ryokan i kolacja to jedyna atrakcja tego dnia. Połowa spędzona na przejeździe z Nagasaki (miło będziemy wspominać to piękne jak na japońskie standardy miasto) do Kioto. Przepraszam za kolejnego Shinkasena, ale za nimi chyba najbardziej bedziemy tęsknić. Maksymalna prędkość jaką złapał garmin to 380 km/h. W środku nie robię zdjęć bo wygląda jak normalny samolot, z tym że ma obrotowe fotele i na końcowych stacjach obsługa obraca je w kierunku jazdy. Ze specjlaną dedykacją dla Ani i Daniela.
Stara stolica nie różni się niestety od ogólnej bylejakości miast które widzieliśmy, ale zabytki ma miodzio, ale zobaczymy je jutro.
Dziś nuudyyy.
Spacer wkoło pałacu cesarskiego i powolne doczłapanie się na „specjalny pokaz mody” w centrum rękodzieła. Oczekiwaliśmy warsztatu w którym zobaczymy jak się ubiera kimono, jakieś pogadanki, przebieranie białaski na gejsze – typowego zmiękczania turysty przed zakupem czegoś czego w ogóle nie potrzebuje. A tu zastaliśmy darmowy, otwarty dla wszystkich, odbywający się co godzinę w holu domu towarowego pokaz 7 dziewczyn w kimonach – jakieś 20 minut. Fakt – ślicznych, tylko trochę wyższych od tubylców. No kompletny kotlet, zresztą jak całe to Centrum Rękodzieła.
Powrót do ryokanu. Co to? To taki tradycyjny pensjonat rodzinny, w którym chodzi się w kapciach, śpi na podłodze, nie ma się łazienki i krzesła. Ale jest telewizor i klimatyzacja :). A internet ledwie zipał, zresztą ciągnąłem go chyba od sąsiada. Okna składają się z klasycznych japońskich ramek (z szybkami zamiast ryżowego papieru), a zamiast firanek wisi mata z bambusa. Kolorytu dopełniła kolacja na podłodze i dwa dzbanki sake.
Przy okazji – sake to wszystko co z ryżu do picia, więc piwo też. My pijemy takie winko na ciepło i to jest bardzo fajne. Czy bimber pędzony z tego winka nadaje się do picia – nie sprawdzaliśmy. Piwo Kirim wchodzi bardzo ładnie, ale nie jest z ryżu.