A miało być tak pięknie. Wyjazd o 4 – zaplanowany zapas 2 godziny, obiad w Niemczech, autografy, wywiady… Prom odpływa o 14, od 12 zaczyna się odprawa – tak mieliśmy dojechać. Już o 11 z planowanych zapasów nic nie było a skręt z autostrady na Kiel zakończył się tablicą z drogowskazem i przekreślonym napisem Kiel. Coś zamknięte. Akcja na 4 głowy, 3 nawigacje i mapę zakończyła się po kolejnych 30 minutach i jak już trafiliśmy na drogę na której wszyscy ludzie i komputery zgadzali się że teraz to już na pewno trafimy wiedzieliśmy – tak, ale na 13.
No cóż tak się mniej więcej skończyło. W ostatniej chwili nakarmiliśmy Szaraka „tanim” niemieckim paliwem i po odstaniu 40 minut na placu w kolejce spóźnialskich wjechaliśmy na prom (staliśmy przedostatni). Zanim odnaleźliśmy swoją kajutę – prom odpłynął. Zanim znaleźliśmy pokład słoneczny – wszystkie miejsca były zajęte. Posiłek zjedliśmy… na podłodze. Na szczęście Kara niespodziewanie umiliła go kurczaczkiem – więc był to obiad 🙂 Poprawiliśmy humory najdroższym piwem w życiu – Carlsberg 0,33 za 6,5 EUR i udaliśmy się na zwiedzanie naszego kruza. No było jak na filmach – szalejące szklane windy, sklepy, knajpy, kasyno, golf, basen, fryzjer, cholera wie co jeszcze. No to poszliśmy spać. A nie – jeszcze godzina walki z wysyłaniem instrukcji dla cattysitera – bardzo przepraszamy, ale na prawdę nic nie szło. Plik był na kompie na którym nie było sieci, sieć była w telefonie, ale nie można było pliku nań przerzucić, no walka o ogień. No ale poszedł i w końcu mieliśmy luz. Ale cattysitter i tak nas op… za jakość – i miał niestety rację.
Pierwsze koty za płoty.
Dobrze, że humory dopisują.