Najpierw rzut oka na nasz uroczy akademik. Użycie sieci póki jest. Pierwsze starcie z „posprzątaj po sobie” w jadalni. Zwrot naczyń gdzieś w kuchni, od razu każdy oczyszcza swój talerz z odpadków, sztućce do michy, filiżanki do skrzynki – nasz sanepid by zawału dostał na sam widok klienta w kuchni.
W holu bardzo praktyczna rozpiska studentów na pokoje – ze zdjęciami 🙂
Wielka sala sala dla hotelobiorców – tu jest wifi, ale też fotele, kominek, rzutnik i świeczniki (elektryczne).
Zwiedzanie Trondheim zaczynamy od uniwerku (w jego akademiku chyba spaliśmy).
Potem Katedra – to był nasz obowiązkowy punkt i wart zaliczenia. Nawet załapaliśmy się na końcówkę mszy co spotęgowało wrażenie cofnięcia w czasie. W każdej chwili obawialiśmy się wyskoczenia z kąta Robin Hooda albo wkroczenia Króla Artura.
Zaraz za miastem widzimy fajny drogowskaz – „Narvik 900”. Nigdy nie widziałem takiej odległości do celu 🙂
Przy bramie do Nordlandu spotykamy rodaka na motorze. Jedzie w drugą stronę, śpi w namiocie i walczy z komarami. Szwedzkie są najgorsze.
Ciągnąc dalej zaliczamy wodospad w którym miały skakać pstrągi, ale dziś miały wolne.
Jesteśmy na kempingu w Sandvik. W środku gór, z gorącymi kaloryferami a rano dostaniemy śniadanie. A na śniadanie będzie wędzony łosoś – to jest bufet.
Jeszcze nocna sesja pod tytułem „Buszując w fioletowym po 22” 🙂