Rano zwiedzamy okolice tamy i śluz. Niestety jest tak niski poziom chmur i siąpiący deszcz, że nic nie widać, Złośliwa Jangcy :-(. Przed wpuszczeniem w okolice tamy przechodzimy kuriozalną kontrolę bezpieczeństwa. Podjeżdżamy autobusem pod budynek z prześwietlarkami. Zostawiamy bomby, kałachy i maczety w autokarze (tak naprawdę to wodę i zapalniczki) w autobusie. Przechodzimy przez bramki i wsiadamy z drugiej strony do tego samego autobusu i z maczetami i bombami jedziemy na tamę. Dopiero na makiecie widać wszystko pięknie.
Wracamy na statek i przepływamy przez ostatni przełom. Faktycznie po tej stronie tamy wszystko wygląda inaczej – po staremu. Podróż statkiem kończymy w Yichang – małym, kameralnym mieście (chyba ze 4 mln mieszkańców). Dla zabicia czasu zwiedzamy hafciarnię jedwabiu , w której po zobaczeniu pantery śnieżnej już nam się nic nie podoba. Pantera kosztowała… 80000 Y:(
Zjadamy przekąskę w McDonaldzie i na dworzec – na oko – 4 razy większy od centralnego.
Szybkim pociągiem udajemy się o Wuhan – 13 milionowego miasta, w którym nie wiadomo po jaką cholerę mamy międzylądowanie w podróży do Szanghaju. Jechaliśmy 3 godzimy, jutro kolejne 5. Za to hotel Asia-full wypas, żal go będzie opuszczać i to już po 9 godzinach.