Zaczęliśmy od świątyni Nefrytowego Buddy. Szokujące było, że w wielu miejscach są posągi Buddy, przed nimi klęczą wierni a dosłownie obok jest sklep. I drugi a właściwie pierwszy szok to to, że świątynia znajduje się wewnątrz nowej zabudowy, prawie jej nie widać, a to bardzo ważny obiekt religijny.
Dalej w planie muzeum Szanghajskie. Niby bez wodotrysków, ale zabytków tyle że można spędzić dużo czasu na podziwianiu. Mamy godzinę więc przelatujemy 3 piętra pomiędzy tłumem Chińczyków. Dużo rzeczy już widzieliśmy podczas naszej tułaczki, ale wrażenie robią meble, naczynia z brązu sprzed 3 tysięcy i pieczęcie do wielopodpisu i multipodpisu. Chińczycy wszystko pieczętuję do dziś, bez pieczęci nie ma wagi dokumentu. Nawet sztuka typu obraz czy tkanina jedwabna mają czerwone pieczęci autora a czasem i właścicieli. No więc znaleźliśmy pieczęć do wielopodpisu. Pieczęć przerąbaną na 3 części – każdy ma jedną i dopiero połączone do kupy tworzą ważny stempel. A multipodpisem nazwaliśmy pieczęć, które z różnych stron miała różne stemple, więc właściciel miał wiele możliwości do zróżnicowania wagi swojego stempla.
Lecimy jeszcze do ogrodów Yu Yuan na starym mieście. Wczoraj były lepsze, głównie dlatego że było mniej ludzi, a dziś – milion chińczyków się tu zgromadziło. Ostatnie zakupy na straganach i jedziemy w górę.
Lądujemy koło budynku-wieży Jinmao (420m) z tarasem widokowym na 340. Podziwiamy Szanghaj z góry, mamy piękną pogodę i wspaniały widok. Nad nami tylko kolejna ponad 600 metrowa wieża i otwieracz do butelek.
Jeszcze tylko kolacja nad rzeką Huang Pu z widokiem na statki i przygotowania weselne i jedziemy na lotnisko.
Wszystko idzie dobrze do czasu dotarcia do gejtu. Dupa. Opóźnienie może 2 może 3 godziny. Dają nam wodę, colę i chiński zestaw obiadowy i… czekamy.