Dopłynęliśmy! O 14 wsiedliśmy na TurboJeta i po godzinie z hakiem wylądowaliśmy w Hongkongu. Ale jazda była. Świeżo po tajfunie morze było nieźle wzburzone i do tego wodolot – rollercoster gratis. Na początku wszyscy: ooo, uuu, aaa – prawie meksykańską falę chcieli robić, a po 15 minutach zapadła cisza przerywana licznymi efektami wskazującymi na używanie papierowych torebek w celach wiadomych. Bujało fantastycznie i cieszyliśmy się , że dzięki opóźnieniu odległość od śniadania ułatwiła utrzymanie go na miejscu.
Po dojechaniu i zakwaterowaniu udaliśmy się na poszukiwanie żarcia, bo dziś wyjątkowo nie ma kolacji. Podjechaliśmy tramwajem za 5 HKD gdzieś do centrów handlowych. Tramwaj był piętrowy, jednowagonowy, króciutki. Wszystko tu jest wąskie, centrum handlowe ma korytarze na oko z 1.5 m. Wieżowce budowane są na bardzo wąskich działkach. Tutaj faktycznie liczy się powierzchnia.
Po długich poszukiwaniach trafiliśmy do knajpy, w której były obrazki jedzenia i przyzwoite ceny ~55 HKD za michę. Wziąłem grillowanego kurczaka i długo czekałem. Reszta zjadła, Marzena dokarmiała mnie zupą, a ja czekałem. Ale przyjechało coś co wyglądało i smakowało jak kurczak po seczuańsku od pana Siu, a to znaczy że dobry wybór i że pan Siu jednak gotuje po chińsku, a przynajmniej po hongkondzku. 😀
Jakoś udało się wrócić do hotelu prawie na sucho, bo chwilę potem lunęło. Wysuszyliśmy do dna butelkę Jasia Wędrowniczka i dokonujemy ostatniego pakowania. Jutro luk po HK i o 22 rozpoczynamy czterolot: Hongkong-Bangkok-Dubai-Warszawa-Wrocław.
Typhon repotort: 1. Jest szansa że samolot „prosto z morza” wystartuje. Tutejsze lotnisko jest na wodzie, bo skąd by wzięli tyle miejsca.