Pałac Letni
Zaczęliśmy od Pałacu Letniego. W odróżnieniu od Zimowego w Zakazanym Mieście jest położony w parku, nad jeziorem, więc już tak nie przypomina świątyń południowoamerykańskich. Trochę deszcz nas straszył od rana, więc rozpoczęliśmy od zakupu chińskiej parasolki za 5 zł. Co chwilę się zamyka sama, nawet Li stwierdza z uśmiechem, że to chiński produkt. Generalnie wszystko jest tanie, co się wytarguje. Kawa kosztuje jak w Polsce, standardowo 2 kawy koło 50 yuanów czyli 25 zł. Nawet w Sturbacks.
W czasie wolnym udało nam się zobaczyć dodatkowo fantastyczną świątynie buddyjską na górce, ale za to goniliśmy biegiem żeby nas grupa nie zabiła. No i była wiewiórka. Aaa, wcześniej w Zakazanym Mieście były dwa koty – wymizialiśmy,
Pekin 2008
Zaliczyliśmy obiekty poolimpijskie, najwięcej radości sprawiło nam poszukiwanie polskich medalistów na kamiennej tablicy z wykutym kompletem zdobywców. Mamy złoto Majewskiego i parę sreber drużynowych :). I teraz to już się spóźniliśmy całe 5 minut, ale obowiązek patriotyczny spełniony.
Medycyna naturalna
Wizyta w klinice medycyny naturalnej. Masowanie stóp 50 yuanów, porady chińskich profesorów – bezpłatne. Leki zapisane przez chińskich lekarzy od 100 $ za miesiąc a kuracja powinna trwać 3, Profesor mówi po chińsku, ma tłumacza na angielski a pilot tłumaczy na polski. Po drodze choroba trzy razy zmienia nazwę 😉 Był też jeden lekarz mówiący po polsku, ale jak nas przywitał wyuczonym tekstem to nie do końca wiadomo co tłumaczył. Zaczął opowiadać o atrakcjach Chin i co chwilę wracał do tego samego punktu, jak zacięta płyta – przezabawny był, wiekowy ale studiował w Polsce i coś mu tam zostało.
Plac Tiananmen
Mocno strzeżony, największy na świecie plac. Wchodzi tu milion ludzi. Nie jest całkiem pusty, bo na środku jest mauzoleum Mao + jeszcze flaga i pomnik, ale wielki jest. Portret Mao na ścianie bramy do Zakazanego Miasta, sprytnie dorobione trybuny dla partyjnych dygnitarzy w kolorze murów – prawie ich nie widać. Wszechobecny chiński porządek – wszędzie są ekipy sprzątające a na placu nawet zmotoryzowane. Pełno ludzi, głównie Chińczyków, naganiacze do zdjęć, wojsko, policja, tajniacy. Ale uciemiężonego ludu i komunistów dalej nie widać. Czerwone gwiazdy na masztach, na muzeum i na Zgromadzeniu ludowym – to wszystko. No i na murze broniącym dostępu złym duchom do Cesarskiego Zakazanego Miasta zainstalowali wielkie telebimy chwalące piękno i potęgę Chin. Właściwie to nie ma tu co robić więc pierwsi meldujemy się na zbiórkę, żeby odrobić straty spóźnienie z kompleksu olimpijskiego.
Kolacja
Wracamy do ulubionego „obrotowego kelnera”. Wczoraj mieliśmy bar otwarty w centrum handlowym, ale żarcie było zimne i mamy złe wspomnienia. Dziś trafiamy na wspaniałe żarcie i najadamy się do syta czyszcząc większość talerzy. Zza kotarowych przepierzeń słychać chiński śpiew i brawa. Za którymś razem też bijemy brawo. Za jakiś czas uczestnicy imprezy nie wytrzymują i rozsuwają drzwi – tam trwa impreza (wesele?) i zapraszają nas do uczestnictwa. Mają na pokładzie muzyka który gra na dwustrunowym instrumencie i po dowiedzeniu się skąd jesteśmy pociąga „Szła dzieweczka do laseczka”. No czad. My śpiewamy, Chińczycy zachwyceni robią nam zdjęcie, my im – totalna integracja. Gdyby nie to, że wpada boss i ogłasza wymarsz na pociąg to doszłoby do tańców. Po naszym wyjściu kotary zamykają się. Obustronna atrakcja skończyła się. Skąd muzyk znał dzieweczkę nie dowiemy się już, ale wymianę kulturową zaliczyliśmy.
Rolexy
Zostało trochę czasu i drugi raz lądujemy w markecie gdzie można kupić wszystko, z dowolna metką jaką sobie wymarzysz. Agresywność sprzedających jest godna arabskich handlarzy. Oglądamy jakieś plecaki z logo ”Jack Wolfstein” – zamek już nie działa, od razu widać badziewność plastiku. Uciekamy i leczymy się kawą w Strabaksie. Rolexy gdzieś są, ale nawet nie chce mi się szukać. Ceny na metkach nie istnieją – o wszystko trzeba się targować. Koszmarny przybytek – podobno są takie trzy w Pekinie.
Pociąg
Jedziemy do Xian. Nocleg dziś mamy w pociągu, więc praktycznie dwie doby bez łóżka, tylko z bagażem podręcznym. Li sprawnie przeprowadza nas przez zasieki biurokracji i po 20 minutowym oczekiwaniu w wielkiej hali dworca (setki, jak nie tysiące Chińczyków, ale są stoliki i fotele) wsiadamy do pociągu. Żegnamy Li – jutro nowy przewodnik. Mamy sypialne przedziały 4-osobowe. Ciasne jak to przedziały sypialne, ale jest wrzątek ogólnie dostępny i telewizory dla każdego. Wrzątek jest wczorajszy a w telewizorach nie ma programu. Nic to. Zmiękczmy się Mataxą od współspaczy, dzielimy terytorium i w kimę. O 7 pobudka i zaczynamy nowy dzień – ponad 1000 km od Pekinu.
Dojechaliśmy szczęśliwie, tu nie pada, świeci słońce, jest 30 stopni i ping na poziomie 300. Odpaliłem stronę! Normalnie infostrada. To w ogóle jakiś wypasiony hotel (Gran Metro Park), podobno spał tu Clinton. Przerwa do 11:30 na ogarnięcie (i aktualizację bloga) i idziemy zwiedzać.