Pałac Potala
Wdrapujemy się przechodząc kolejne checkpointy i pokazując kolejne bilety. Nie jest tak tragicznie jak straszył pilot, ale kilka osób które ze względów zdrowotnych zostały na dole już się o tym nie przekona. Po drodze w 10 minut zwiedzamy muzeum na które spokojnie można poświęcić pół godziny i więcej – fantastyczne stare księgi tłumaczące z tybetańskiego na chiński, porcelana, jakieś hinduskie figurki. Ale tu obowiązuje ostry reżim czasu bo punktualnie 10:20 musimy wejść do pałacu a wejście jest na górze. Po wdrapaniu i odsapaniu ruszamy na zwiedzanie pałacu. Musimy zmieścić się w godzinę bo Children, czyli przewodniczka dostanie bęcki. Nie można robić zdjęć. Wszędzie pielgrzymi wtykający drobne banknoty w każde wolne miejsce i dostarczający masło do palących się przed każdą figurą Buddy, czy Dalajlamy zniczy. Zakaz fotografowania jest raczej komercyjny niż religijny bo pielgrzymujący Tybetańczyk chciał zrobić zdjęcie grobu Dalajlamy, więc religia mu tego ni zabraniała, tylko wszechobecny ochroniarz. Zwiedzanie jest wykańczające bo posuwamy się bardzo powoli a dla nas jedna sala z figurami niewiele różni się od pozostałych. No i wszędzie zapach kadzidełek. Mieścimy się w 50 minut – majątek przewodniczki uratowany. Powoli staczamy się na dół. Pałac i tak najlepiej wygląda z dołu, w całej okazałości.
Norbulingka
Kawałek podjeżdżamy do parku Norbulingka – letniej rezydencji dalajlamów. Tu niestety znowu duże przestrzenie do przejścia miedzy obiektami dobijają nas. Świątyń buddyjskich mamy już po uszy, a jak dochodzimy do fajnego ogrodu to go nie zwiedzamy (wiem, wiem – „polnische malkontenten”). Przed głównym obiektem wzmacniamy przyjaźń Polsko-Tybetańską robiąc sobie nawzajem zdjęcia z dzikimi. Zresztą Tybetańczycy są bardzo sympatyczni i zawsze odwzajemniają uśmiech. A witają się lekko wysuwając język. Przed wejście do pałacu kupiliśmy wisiorki na szczęście, ale ponieważ mój miał za krótki sznurek to Marzena przyczepiła mi go odwrotnie. I poszliśmy. Na wyjściu czekały kolejne Tybetanki z wisiorkami. Jedna jak zobaczyła to świętokradztwo to bez gadania ściągnęła i kazała powiesić prawidłowo. I dało się.
Klasztor Sera
Nazwa myląca – nie czczą tu sera tylko to jakaś odmiana róży. Poza świątynią z kolejnym Buddą, atrakcja tego miejsca jest plac na którym dysputy filozoficzne prowadzą mnisi. W końcu można bezkarnie robić im zdjęcia szczególnie że dysputy są bardzo dynamiczne połączone z klaskaniem, tupaniem i machaniem koralikami przed nosem. Oczywiście cholera wie o czy gadają, może o filmie a może o dziewczynach, które siedzą na około i obserwują. „Ta brunetka jest niezła, nie ta czarna obok lepsza”. ”Ty poklaskaj trochę bo ten biały z brodą fotę robi”. I takie tam.
Jeszcze kolacja i idziemy spać, bo naprawdę dziś się wykończyliśmy, ale dotrwaliśmy w tej lepszej połowie do końca programu.