Jako że nie do końca jesteśmy normalni, postanowiliśmy przejechać 600 km żeby zobaczyć wielką kocią kuwetę z jeszcze większą słoną kałużą. Krótko mówiąc wyjechaliśmy do naszej ulubionej Jastarni. Co prawda przeżyliśmy już kiedyś dramatyczne chwile zamykania lokali na naszych oczach, ale to co przeżyliśmy wczoraj przerosło nasze obawy.
Przyjechaliśmy późno , bo dopiero koło 18 a tu cisza. Ciemno. Pusto. Dziś przejrzeliśmy to naocznie za dnia. Wszystko zabite dechami, często nawet nie ma informacji, że zamknięte – godziny otwarcia są, a lokalu nie ma. Dla zainteresowanych – znaleźliśmy dwa czynne: „Zatoka smaków” w hotelu Jastarnia (gęsina mniamuśna była) i restauracja „Łóżko” (nie praktykowaliśmy). Ale trochę wariatów po plaży się snuło – potem snuło się w koło tych samych knajp 🙂
Za to w Helu – normalka. „Krupówki” czynne, w knajpach tłok, ale parkowanie za darmo.
A zdjęcia z Chin już są. Może jeszcze trochę trzeba przesortować, ale jak ktoś się nudzi – he, he – jutro dobry dzień, bo co to za praca w poniedziałek przed wolnym wtorkiem. to może poklikać.