W ramach odpoczynku po wczorajszym wyrypie – dziś samochód. Pojechaliśmy uroczą puszczańską drogą do Białowieży. Tu w puszczy w ogóle są fajne dogi. Niby oznakowane, niby szerokie a gruntowe. I cholera wie czy ktoś nie potraktuje jazdy po nich jako wtargniecie do lasu lub co gorsze do puszczy. Zaliczyliśmy program obowiązkowy:
- Szlak dębów królewskich
- Park pałacowy – makabryczne ilości dzieciaków z kapiszonami – zielone szkoły to złooooo 🙁
- Muzeum Przyrodniczo-Leśne
- Rezerwat pokazowy
No i w sumie rezerwat wypadł najgorzej. Co prawda był tam i ryś i żbik i łosie i jelenie i dziki, ale gdzie te żubry??? No dobra w końcu gdzieś śpiące stadko 5 sztuk pod płotem się ruszyło, ale nędznie to wyglądało jak na „Rezerwat pokazowy żubrów”. No i tych wilków, które widzieliśmy 10?, 15? lat temu podczas pierwszej wizyty nie zauważyliśmy. Premiera Cimoszewicza też nie, choć Marzena widziała Millera na rowerze. 😀
No i obiad niespecjalnie wyszedł – Restauracji Parkowej nie polecamy. Kwas chlebowy chrzczony, pierogi z dziczyzną od pierogów z mięsem odróżnia jedynie cena – 25 zł za 7 sztuk. Głodni przyjechaliśmy do domu i pochłonęliśmy konserwę typu „turystyczna” popijając piwem Łomża.