Dzień wczorajszy to deszcz, deszcz i zimnooo. 9 stopni wskazywał nasz termometr w Szaraku i to było najcieplejsze miejsce bo z własnym ogrzewaniem. Wybraliśmy się na samochodową wyprawę do Drohiczyna. Miasto ponad 900 letnie, jedne z czterech polskich miast koronacyjnych, tylko… miasta nie ma. Taka większa wioska (ma mniej mieszkańców niż nasza wieś :D), parę kościołów, cerkiew, żadnego zamku (zostało z niego wzgórze), starówki czy coś. O przepraszam – jest Katedra – kościół mniejszy od większości nam znanych Katedrą stał się w 1991. Generalnie lipa i zmarnowany czas. Ale wszędzie na topie w przewodnikach…
Na pociechę zostało zwiedzenie Góry Grabarki, bo to w tej samej okolicy. Zaskakujące jest to ze spodziewałem się tłumu ludzi a jednak nie jest to oblegane na co dzień miejsce jak katolicka Częstochowa. Inna sprawa że jest położona kompletnie na uboczu i dotrzeć tu niełatwo. Góra stała się już ogólnokultowa, bo wśród tysięcy krzyży są też te nieprawosławne.
Na koniec dnia w końcu upolowaliśmy knajpę, co na Podlasiu nie jest łatwe. Dotarliśmy po sąsiedzku, do Narewki do „Bojarskiego Gościńca” gdzie z entuzjazmem wciągnęliśmy zupkę soliankę i pieczeń z dzika popijając kwasem chlebowym. Rachunek był słuszny, ale to nasz pierwszy obiad od trzech dni 🙂 Pysznie.