Przeżyliśmy rajd kajakiem po Wełnie.
I było super!
Już sam dojazd do naszej noclegowni był pełen emocji. Za dnia byśmy tam nie wjechali a co dopiero w nocy. Ale wjechaliśmy. Pole było nad samą rzeką, niby niedaleko od miasta – jakieś kilkaset metrów, ale zadupie straszne. Składało się z dwóch kibelków, jednego kranu, dwóch dużych wiat ze stołami i ~4 miejsc na ognisko z porąbanym drewnem, kratka do grilla i ławami.
I ciemności. Zapas mocnego oświetlenia ratował życie.
Zaczęło się od rozbijania naszego „norweskiego czarnogodzinnego” namiotu (zaraz po napoju powitalnym, bo Kierownictwo już było). Faktycznie rozbijanie zajęło kilka sekund + 5 minut wbijanie szpilek i 5 minut pompowanie materaca. Jak się okazało nawet jakimś cudem na styk się zmieściliśmy wszyscy w środku.
Po dotarciu ostatnich uczestników wchłonęliśmy jeszcze trochę zakrapianego arbuza i udaliśmy się na testowanie namiotu. Łazienki nie testowaliśmy, bo nie było :D.
A rano się zaczęło. Spokojne pole namiotowe (bardziej pole) zaroiło się od pracowników kajakowego biznesu. Rozpakowywanie kajaków z przyczep, opróżnianie koszy, uzupełnianie drewna na ogniska. A chwile potem najazd przyszłych kajakarzy i szybkie zapełnianie parkingu. Śniadanko i ruszamy po nasze kajaki. Pakowanie do worów wodoodpornych, pierwsze wsiadanie i wiosłujemy. Oczywiście my od brzegu do brzegu – wężykiem, ale na szczęście Wełna wąska. Podobno najczęściej powtarzaną frazą na spływie było „Jaro – korekta”. No cóż mój sternik, który mianował się kapitanem miał przeważnie zastrzeżenia do pracy tylnego napędu. Ale posuwaliśmy się do przodu. Przebyliśmy parę przeszkód, czasem trzeba było wejść do wody, ale przeniosek nie było. Na szczęście rozsądne kierownictwo wybrało nam na ten dzień trasę trochę zalesioną więc upału mocno nie odczuwaliśmy, a drzewa dostarczały oprócz cienia też atrakcyjne I tak między kaczkami i innymi kajakami po 6 godzinach przepłynęliśmy swoje pierwsze w życiu 18 km kajakiem z Rogoźna do Jaracza.
W Jaraczu, przy młynie było już naprawdę tłoczno ale kajakodawcy szybko wrzucali ludzi do busów i zawozili z powrotem do bazy w Rogoźnie.
Tu rozpoczęliśmy biesiadowanie, przy gorących kubkach, kiełbaskach i zdobyczach browarniczych. A w koło szalały burze. Szalały, błyskały i nic. W końcu poszliśmy spać, bo następny dzień mieliśmy start o 8. I wtedy burze zmieniły zdanie. My w naszym namiociku, w którym głową przez sen dotykamy sufitu a tu np… wodą i piorunami. Oj, to była emocjonująca noc, ale nasz śmieszny namiocik przetrzymał to bez strat i przeciekania. Uff.
Rano szybkie śniadanko i jedziemy tam gdzie nikt nie jedzie, czyli w górę rzeki w kierunku Wągrowca, atak aby dziś mieć lekki 12 kilometrowy odcinek. Facet wywiózł nas gdzieś do lasu przy mostku i zostawił. Tu już nie wsiadało się tak lajtowo, ale z pomocą doświadczonego kierownictwa wylądowaliśmy w kajakach a nie w wodzie 🙂
Ta trasa początkowo była fajna spokojna, trochę zatrzciniona. Po drodze natrafiliśmy na dwa progi. Pierwszy – pół metrowy forsowaliśmy lądem ze spławianiem kajaków z użyciem linki ratowniczej. Drugi kierownictwo zaliczyło do możliwych i to był dopiero fan, jak rozpędzeni skakaliśmy te paredziesiąt centymetrów w dół. Potem już była nuda a na końcu pieprzone strzałki czy inne wodne chwasty, które doprowadziły nas do szału. Ale dopłynęliśmy do bazy mijając po drodze stadka kaczek i łażące po łące żurawie. Były też raki, stadka rybek, małż i ślimaków. Żaby tylko z nasłuchu, ale za to niebieskie wręcz granatowe ważki w dużych ilościach i chyba zimorodki latały nam przed nosem – w każdym razie niebieskie ptaki.
.
Potem szybki posiłek i do wozu. To był super łikend. Niniejszym dziękujemy wszystkim uczestnikom zabawy za pomocną dłoń w wodzie dla żółtodziobów i dużo dobrej zabawy. Trzeba by to powtórzyć :D.
Jak dostaniemy jakieś zdjęcia na których jesteśmy to dorzucę. Na razie próbka „co widać z tylnego siedzenia kajaka”.
Kierownictwo potwierdza, że spływ się odbył jako rzekł narrator. Ekipa zdała egzamin na 6tkę, nie ma co owijać w bawełnę, albo raczej Wełnę. A arbuz trzyma nas do dziś (a może to jednak to czeskie piwo…). Następnym razem zapraszamy na Kaszuby, będzie jeszcze ciekawiej.