Zeszły łikend to miał być ten kiedy wypełnimy wnioski wizowe, które to mieliśmy wypełnić w święta, ale że bardzo lubimy taką działalność to nam nie wyszło.
No to w sobotę to już bezwzględnie. No jakoś nie wyszło.
Ale w niedzielę przed kawą to już koniecznie.
To może po kawie, bo to chwilę zejdzie.
Zaczęliśmy koło południa. Wcześniej M. testowo wypełniła, nie wyglądało strasznie. Formularze dostarczone z biura miały historie zatrudnienia, adresy we wszystkich odwiedzanych krajach i pełne dane całej rodziny z rodzeństwem i rodzicami na czele. M. tego nie miała więc mimo wszystko liczyliśmy, że nie będzie tak źle.
Odpalony raz formularz dostaje identyfikator, którego można użyć aby dostać się do niego ponownie (siedzi gdzieś w chmurze). No ale trzeba go zapisać 😉 Time-out na tej stronie jest chyba ze 30 sekund, Chwila namysłu i wypad. A żeby wejść trzeba podać to co się nie zapisało. Zaczynamy od początku. Aha, przejście next do następnej strony nie powoduje zapisu, trzeba wciskać „save” po każdej stronie. Kolejne kilka minut szlag trafił.
Jak doszliśmy do historii edukacji i zatrudnienia z datami, adresami, telefonami i nazwiskiem przełożonego to już mnie jasny szlag trafił. Miało nie być!!!! Przecież M. sprawdzała. Liceum sobie darowałem, tematu pracy dyplomowej z krótkim streszczeniem nie wymagali. Potem lista krajów z ostatnich 5 lat – mamy chyba z 10 :). Uff, nie chcą dat i adresów hoteli. Dochodzimy do końca. Jeszcze 3 razy sprawdzamy, zapisz, podpisz i wysyłamy. Tak wiemy, że po wysłaniu nie można już zmienić super. Poszło.
Po wysłaniu jednego można utworzyć drugi wniosek „rodzinny”, który zainicjuje pola powtarzalne, jak opis planowanego wyjazdu czy adresy. Niby zadziałało, ale nie zdążyliśmy zobaczyć jak bardzo, bo time-out nastąpił zanim podaliśmy dane M. a bez nazwiska formularz nie istnieje, mimo ze ma ID. Lecimy od początku.
Nazwisko i imiona jak w paszporcie. Nazwisko i imiona. I IMIONA!!!. M. ma jedno ale ja DWA!!!!. Zabawa zaczyna się od początku.
Ale uwaga, jest hint! Oprócz zwykłego „zapisz”, jest też „zapisz na dysk”. Taki zwykły zniknie po 30 dniach jak się go nie dokończy. Taki zapisany na dysk po wczytaniu generuje nowy wniosek, z nowym ID. To mnie uratowało. Co prawda niektóre pola się skopały ale lepsze 90% niż 0 🙂
Wracamy do wniosku M. Lecimy, lecimy a tu ni ma nic o liceum i uniwerku, że o odwiedzanych krajach nie wspomnę!!! Ale czad, faceci są dyskryminowani i mają inne wnioski niż kobiety – sprawdziliśmy to. Może zaskarżyć ten kraj prawników i napisów „uwaga! zawartość może być gorąca”? Ale to po wycieczce 😉
Już koło 22 mieliśmy 2 zarejestrowane wnioski wraz z potwierdzeniami. Nagranie audio z tego zdarzenia: piiiiii o piiiiiiii ja piiiiiiiii…
Następnego dnia już tylko na stronie ambasady trzeba założyć konto, zarejestrować że się wystawiło wnioski, opłacić wnioski, umówić się na wizytę (można całą rodzinę za jednym zamachem) i przeczytać że wejście do konsulatu wygląda jak wizyta w Pentagonie. Żadnej elektroniki a telefony trzeba zostawić w przechowalni. Za miesiąc zobaczymy jak to wygląda.
Wyjazd do „dzikiego” kraju to pikuś w porównaniu z tym „najbardziej” cywilizowanym 🙂