Etap drugi zaplanowaliśmy na poniedziałek na 9. Późniejszych godzin nie było niestety. Dla bezpieczeństwa wyjechaliśmy do Krakowa w niedziele na luzaku zwiedzając po drodze klasztor Benedyktynów w Tyńcu. Uroczy spacerek po małym klasztorze wiszącym na skale, Dobry obiad i ciasto plus niezła ściema z wyrobami benedyktyńskimi w sklepie. Chleb pieczony w EPI w Nowym Sączu, olej z Wrocka z Parku Technologicznego a kawa orkiszowa z Niemiec, wino z Włoch itd. Ale interes kwitnie 🙂
Potem lądujemy pod samym Wawelem w celu odbycia noclegu w Hotelu Royal. No ale najpierw polowanie na parking. Niby do 10 w poniedziałek jest za darmo ale od 7 parkowanie tylko 20 minut. Ryzykować? Lepiej nie. Znajdujemy inna ulicę bez tego dopiska na znaku, są wolne miejsca, chyba ze 4, ale to jednokierunkowa, trochę trzeba się nakrążyć. M. zostaje na czatach i przez telefon relacjonuje mi jakie samochody pogoniła, gdy próbowały zająć nam miejsce – było porsche i volvo. Dzielna była 🙂
Trochę kręcimy się po Wawelu, potem herbatka w hotelu i padamy. Jutro konsulat.
Po śniadaniu od razu spadamy spacerkiem do konsulatu – to jakieś 10-15 minut, ale lepiej mieć zapas. Na konsulacie napis „Informacje wizowe u pracownika CGI po drugiej stronie ulicy”. No ale my wszystko wiemy, więc walimy. Błąd! Ochroniarz uświadamia nam braki znajomości języka ojczystego i wskazuje przeciwną stronę ulicy. A co tam? Jakaś wycieczka z przewodnikiem. A nie… Po bliższym przyjrzeniu to stado straceńców z kartkami potwierdzającymi rejestracje wniosków i paszportami w ręce, szkolonych przez jakąś dziewczynę. Aaa… ona ma identyfikator i sprawdza listę obecności na kolejne godziny i wręcza „zielone karty” uprawniające do przejścia gburowatego ochroniarza. Od tak sobie stoi na ulicy, przed zakładem fotograficznym i jeszcze marudzi żeby ustawiać się tak, żeby ona miała przejście do konsulatu. Trwa to może z 10-15 minut, ale dla nas czas się zatrzymał, a nawet cofnął o jakieś 30 lat. Czujemy się jak uciekinierzy z Polski w latach 80. Jak pięknie, że nie pada 🙂
Z zielonym kwitkiem ruszamy do kolejki pod konsulatem , aby przejść standardowe prześwietlanie, bez pasków i zegarków ale przynajmniej w butach. Komórki i mp3, którą M. próbowała przemycić w torebce zostawiamy w szafce depozytowej.
Stajemy do kolejnej kolejki, na końcu której kolejny CGI sprawdza nasze paszporty w kompie i przykleja na nich naklejkę z numerem.
Stajemy do kolejnej kolejki (właściwie to ta sama, bo leci już taśmowo). Tu pani w okienku znowu zabiera paszporty i zbiera odciski palców. Lewa 4, prawa 4 i 2 kciuki razem.
Stajemy do… a nie wciąż stoimy w tej samej kolejce, na końcu której są 4 okienka z konsulem rozmnożonym do trzech osób. Wszystko słychać. Facet zadaje pytania: po co? na co? dlaczego? do kogo?. Chyba nie chcielibyśmy tego słyszeć ani być słyszani. Nasza kolej. Prawdziwy amerykański konsul pobiera odciski palców dla sprawdzenia. Pyta co robimy, po co jedziemy, z uśmiechem zauważa że dużo podróżujemy. I tyle – do widzenia. Aaaa na końcu przypomina sobie: WIZA ZOSTAŁA PAŃSTWU PRZYZNANA. Miłego pobytu 🙂
No ale na dowód rzeczowy w postaci tytułowej pieczątki musimy jeszcze kilka dni poczekać. Paszporty przyjadą kurierem.
W sumie cała procedura trwa może ze 30 minut. Idzie na prawdę bardzo sprawnie. Jest to nieźle zorganizowane jak na powierzchnię konsulatu Jak nie pada deszcz i nie wpadasz w mokrej kurtce z mokrym paszportem 🙂
No i jeszcze ten powrót z Krakowa. A4 pochlastana remontami, korki po kilka kilometrów. Wracamy wężykiem przez Opole, Strzelin i cholera wie co jeszcze. Zamiast 3-4 godzin jedziemy 6.
Ale najważniejsze jest co? Że jesteśmy razem! 🙂
He, a ile dołków za kuriera trzeba dorzucić? Ciekawe ile to jest kilka dni i co w sytuacji, gdy masz zaplanowaną podróż do Szwajcarii na następny dzień po wizycie w konsulacie „SZA”.
Niespodzianka! Kurier jest w cenie, ale tylko do siedziby TNT (Wrocław-Długołęka). Jak chcesz na adres to 25zł za sztukę. Kilka dni to dokładnie 3-5 – określone w regulaminie. Sprawdzimy 🙂