Dotarliśmy z powrotem do Los Angeles. Zrobiliśmy 3600 mil. Podobno, bo GPS umarł gdzieś w górach – dane z licznika autokaru. Właściwie to od Las Vegas tylko jedziemy do LA jakoś zapychając czas. Dziś cofnęliśmy się na północ do San Simeon w celu zwiedzenia zamku twórcy tabloidów „Pana” Hearsta. Nikt nie mówi o nim William tylko wszyscy „pan” albo „mister”. Zamek wypasiony, wspaniale zaprojektowany, wypchany różnymi dziełami sztuki i zabytkami kupionymi w Europie za dowolnie wielkie pieniądze. Ściągał rzeźby, arrasy, obrazy, sufity i z panią architekt upychał to wszystko w pałacu z betonu. Wygląda super, tylko ze 180 sal widzieliśmy chyba ze 4 w ciągu 2 godzin. Jest kilka tras zwiedzania – myśmy zwiedzali „życie pana Hearsta”, a jest też „od kuchni”, „od sypialni” i cholera wie co jeszcze. Czemu nie zarobić kilka razy? Fajnie klimat oddaje puszczenia w prywatnym kinie krótkiego filmu z czasów, gdy w zamku bywał właściciel, Chaplin i inni jego goście. Dodatkowo już w kinie „turystycznym” puszczają film o życiu pana H i jak doszło do zbudowania tego cuda. Zamek jest położony na gigantycznej posiadłości. Z centrum obsługi jedzie się pod górę 15 minut a zamek ledwie widać na horyzoncie. No i wkoło pasą się zebry – pozostałość po prywatnym zoo z lwami i miśkiem polarnym. Takie to bogactwo było. Ale widok na Pacyfik miał piękny tylko do własnego mola spacerkiem to chyba z godzinę.
Strażniczka po dowiedzenie się że reprezentujemy wspaniały europejski kraj PL z radością poinformowała nas, że był tu nasz prime minister !#$^@^^. Po trzech kolejnych powtórzeniach uznaliśmy w większym gronie że chyba Paderewski. Chyba.
Wróciliśmy na południe i mijając nasz wczorajszy nocleg trafiamy do Santa Barbara – taka bardziej wypasiona Jastarnia. Zwiedzamy piękny budynek sądu , fantastycznie ozdobiony malowidłami i mozaikami, oglądamy druchny i pannę młodą (M pewnie kogo innego) a potem udajemy się na spacer po molo. Ciekawe że po pierwsze wjeżdżają na nie samochody – za kasę ale mimo wszystko to dziwne jak na nasze przyzwyczajenia a pondrugie ciekawe to absolutny brak barierek – w kraju w którym na kubku musi być napis, że może być gorący tu wystarczy informacja „proszę nie wpadać do wody, bo może być przyczyną utonięcia”. Nie było takiego napisu, więc skąd amerykanie wiedzą żeby się nie topić?!
Przed nami już tylko wędrówka po LA…