Dzień dzisiejszy to stadko krótkich wycieczek na trasie do Flagstaff. Zaraz za Phoenix zatrzymujemy się na czymś na styku wysypiska śmieci i opuszczonego przydrożnego baru. Ale to tylko teren na sprzedaż za to z wyjątków bujnymi kaktusami saguaro, które wszyscy znają z filmów (chyba nawet z Bolka i Lolka) ale nie wiedzą że to one. Wielkie kilkupalczaste kaktusiska rosnące na pustyni. Ale tylko w Arizonie. Mimo słabego otoczenia sesja fotograficzna udana i lecimy dalej.
Dojeżdżamy do Sedony (nie Sodomy!) – miasta milionerów u podnóża czerwonych gór. Wspaniale zadbanego żeby nie wyszło jak w Zakopanem. Wszystkie domy wkomponowane w teren, w maskującej kolorystyce a centralna ulica to skrzyżowanie pamiątek i galerii sztuki. Początkowo wydawało się „co my tam będziemy oglądać godzinę”, ale pewnie pół dnia było by mało. Samych kościołów jest kilkadziesiąt, bo Są tu reprezentowane wszystkie religie ze względu na górujący nad miastem czakram, siejący energią. Po za tym wyroby indiańskie, kowbojskie, fantastyczna metaloplastyka no i te stado rzeźb na chodnikach, organy do użytku przechodniów, „aleja gwiazd” grających w westernach kręconych w Sedonie, knajpy i pewnie wiele, wiele więcej. Do tego wycieczki po okolicy – warto. Tylko zapomnijcie o spaniu tu. Tu jest drogo. A nawet bardzo.
Dalej Rezerwat Walnut. Schodzimy do połowy kanionu w celu zobaczenia że tu w załomach skalnych kiedyś żyli Indianie Sinaqua. Kanion piękny, wody brak.
Dalej Rezerwat Krateru Zachodzącego Słońca – spacer po lawie, fantastyczne sosny panderosa i inne roślinki próbujące żyć na polu lawowym tworzą fantastyczny widok na tle brązowej i grafitowej jednolitej góry lawy.
Ostatni przystanek to rezerwat Wupatki z resztkami trzypiętrowego budynku Indian mieszkających tu z tysiąc lat temu. Większość to pewnie rekonstrukcja, ale samo położenie i widoki jak zwykle super.
Kończymy wyprawę w Flagstaff. Próbujemy znaleźć market „tu zaraz w prawo, góra 200m”, ale jest już ciemno i kończymy zakupami wody na petrolu. Przewodnika mamy do dupy. Najgorszy w naszej kilkuletniej historii. Oby się rozkręcił.
Dziś luknęliśmy na Arizonę i chyba najbardziej zapamiętamy różnorodność tego stanu. W ciągu kilku godzin od pustyni Phoenix z kaktusami, przez zieloną Sedonę aż do wulkanicznych wzgórz.
A jutro Kanion Kolorado i… możemy wracać.
Nadrabiam zaległości w lekturze. A co konkretnie z przewodnikiem jest nie tak, że aż zasłużył sobie na najgorszego w historii?
PS. Saguaro to nie żadne kaktusy, tylko kranówa z Lidla – wszystkie moje dzieci to wiedzą. 😉
Za mały poziom zaangażowania ma. Nawet nie podał telefonu do siebie :/ Trochę się rozkręca, ale z antytopu nie zejdzie