No to rozpoczynamy właściwą część. Na początek dementi. Nie wszystko w Stanach jest wielkie. Śniadania są małe. Połowę stanowił goferek z kawą i dżemem a drugą połowę – drugi goferek z syropem 🙂
No ale wczorajsze zapasy nas uratowały. Ruszamy na wschód. Przejeżdżamy przez LA autostradą pięciopasmową korzystając z wspaniałego pustego pasa dla samochodów z pasażerem, Pierwszy przystanek w sklepie z suszonymi owocami (śliwka kalifornijska jest w końcu). Do śliwki dobieramy figi i daktyle – cholera, po co komu tyle gatunków daktyli? Przy kasie kolejne zaskoczenie – sprawdzam drugą kartę i pani chce dokument, ale może dlatego że nie podpisana?. No i autoryzacja podpisem a nie pinem – powrót do przeszłości, ale to nie koniec wrażeń w tym temacie. Jeszce będą kolejne. No i jak już szczęśliwi wsiadamy do autobusu rozpoczyna się akcja wpuszczenia Cattysitera do domu, ale chyba zakończona sukcesem. Mam nadzieję, że go ochrona nie zamknęła w (notabene 😉 ) kiciu.
Po godzinie takiej trochę jak mila sięa ma do kilometra docieramy do Parku Narodowego Drzewa Joshuowego. Ostatni raz tak słońce waliło chyba w Karnaku w Egipcie. Na szczęście spacerek po Ukrytej Dolinie trwał godzinkę. Z drugiej strony widoki były warte zostania dłużej. Oglądamy małe i duże drzewa Joshuego, fantastyczne kaktusy i mini-dęby. A to wszystko z coś ala Góry Stołowe w tle, tylko gęściej.
Przy wyjściu podziwiamy żółtą corvetę – warto było tu przyjechać 🙂
Jedziemy dalej przez park, zatrzymujemy się przy połaciach kaktusów – starszych od nas kilkukrotne. Drzewa się skończyły, bo rosną tylko do wysokości 600m. n.p.m. Unikamy tarantul i spragnionych pszczół i kierujemy się do wyjścia z parku. Tu nabywamy magnesik na pamiątkę i przeżywamy z panem rendżersem niezły ubaw. 4$ z hakiem płacę kartą, a pan nie chce paszportu tylko… wyciąga żelazko. Tak, wyciągnął żelazko i normalnie zapłaciłem off-line. To jest Ameryka. Podróż w czasie jak przy konsulacie.
Notatki macham w autobusie, bo jedziemy przez pustynię Sonora autostradą międzystanową 10 i za wiele się za oknami nie dzieje. Pustynia pełna małych krzaczorków, jest największa w Ameryce Północnej i powierzchniowo większa od Polski.
Zasięgu telefonów na pustyni nie ma.
Lecimy w kierunku obiadu 😉
Taa, obiad i kolejne branżowe przeżycie. Jemy w typowej (nareszcie!) knajpie przydrożne jak z filmu. Boss wynegocjował hurtową cenę 13$ za stek + sałatka + picie. Dobraliśmy winko (dla zdrowotności, a po za tym kalifornijskie!) i wyszło w sumie ze 35$. No i teraz zonk. Nowoczesny terminal, na oko zbliżeniowy ale karta poszła zamiast pinu pani obraca wilki monitor i pyta się ile napiwku. W panice próbuję odnaleźć kwotę i policzyć jakiś procent, ale tu jest ułatwienie – 3 kwadraciki: 15%, 18%, 20%. No dobra boss z zza ramienia wcisnął 18 i teraz autoryzacja. Nie ma pinu, podpisz się na ekranie. Palcem! Coś skrobnąłem. Coś pani marudzi o napiwku, ale jej angielski jakoś rozmija się z moim. Idziemy z rachunkiem do stołu i czekamy na steki opróżniając bar sałatkowy. Za chwilę zupełnie inna pani na tacy przynosi mi 6$ dołków z hakiem napiwku w gotówce. O co chodzi – wzgardzili? Od sojuszników nie biorą? I tu kolejna niespodzianka Achat Beafemic (Ponstel) en Ligne sans Ordonnance , otóż w ten sposób wypłaca się napiwek w gotówce, aby móc zostawić kelnerce na stole. Proste? Jak cholera, ale działa :D. To jest Ameryka, tu wszystko jest inne.
Jesteśmy w Arizonie, gdzieś na przedmieścia Phoenix. Śpimy w sieci moteli „Super 8”. Są dwa podwójne ogromne łóżka, ekspres do kawy, dwie kawy, TV, reszta standard. Wszystkie nasze urządzenia działają ino czajnik strasznie mozolnie grzeje wodę na 110V.
Motel jak z filmów, rano trafi na fotkę. Może jutro coś wrzucę bo dziś steki spowodowały pomór. Jest 2 a o 7 trzeba by na mikrośniadanko wpaść.
Uważaj na Siwą bo ona hipnotyzuje wzrokiem i ogonem. Ani się nie obejrzysz jak zrobi myk myk 🙂
Dementi:
Alarm wzbudziłem po standardowych czynnościach: jedzenie, picie, mizianie, zioło (a raczej w kolejności: zioło, mizianie), spacer po wybiegu (siwą to pilnowałem, bo się czaiła na drewutnię, płot, itd.). Ja po prostu nie mogłem tego g…. uzbroić. Po wszystkim szybko spieprzałem – zanim mnie security zamknie w „kiciu” (nie miałem ze sobą dokładnie żadnych dokumentów) 😉