Dziś monotonia. Kanion, Kanion, Kanion. 😀
Najpierw helikopter za 199$ od łebka, ale cóż – raz się jest w Wielkim Kanionie. Obowiązkowe ważenie, zakaz zabierania czegokolwiek poza aparatem (bez patyków) i pakujemy się po 5 osób w sposób wyliczony przez Komputer. Kicha jest bo jedna osoba jest w środku a nie przy oknie i jest to M. Ale polecieliśmy, wzruszyliśmy się do łez gdy w momencie nadlecenia nad kanion puścili muzykę z Odysei Kosmicznej (pół godziny szukaliśmy co to było bo wiemy że znamy). Z góry widać jakie on wielki bo szeroki na dwadzieścia parę kilometrów, zdjęcia pewnie do d… ale przeżyliśmy. Zamiast foty za kolejne 20$ (certyfikat oczywiście nie darmowy) bierzemy wariant za 15$ w postaci magnesu. Powiesimy się sobie na lodówce 🙂
Potem jedziemy do głównego punktu obserwacyjnego a stamtąd rejsowym autobusem i piechotą przez ponad 3 godziny wędrujemy wzdłuż Kanionu. To chyba najlepsza i najwydajniejsza forma zwiedzania – gorąco polecamy. Spacer prawie jak po Perci tylko że przepaść ino z jednej strony i jednak miejscami zabezpieczona. Ale jest skąd spadać.
Na dokładkę jeszcze podjeżdżamy już własnym autokarem na wschód do kolejnych dwóch punktów, więc nasyciliśmy się, choć i tak brakowało spadnięcia na chwilę przy kawie i kontemplowaniu widoku.
Opuszczamy teren kanionu i przez tereny indiańskie przebijamy się do Page. Po drodze odwiedzając Trade Post z indiańskimi wyrobami w większości nawet fajnymi, ale durnostojek nie kupujemy.
Kończymy w knajpie takiej bardziej tradycyjnej, z muzyką, stekami i strasznie bałaganiarskim kelnerem, ale to już zupełnie inna historia. Jutro wkraczamy do świata znanego z westernów – Monument Valley.
Śladów kampanii wyborczej brak.
Wciąż piszę po nocach (jest prawie 3) bo po przyjechaniu do hotelu 19-20 padamy snem głębokim 🙂 na dwie godzinki i tak koło północy zaczynamy żyć.
Darkowi to nic poniżej Kanionu Kolorado strach oferować 😀
A może jakąś dobrą rzekę na przyszłoroczne kajaki znaleźliście? 🙂