Kończą nam się parki narodowe na trasie, ale dziś jeszcze dwa się załapały. Najpierw Capitol Reef. Mała oaza Mormonów w wiosce Fruita (wcześniej Junction) stała się centrum tego parku będącego uskokiem skalnym. Niestety zaliczamy tylko jeden porządny punkt widokowy, z którego na szczęście widać wszystko, ale można by tu się dłużej pokręcić. Ale wszędzie by można…
Znowu dwie godziny w autobusie i przez góry doczłap ujemy się w góry. Gdzieś na 2500 znajduje się góra Parku Bryce Canyon. Kanionu tu nie ma ale wypas jest księżycowy. Tutaj ruszamy na dwugodzinną trasę typu na dół i do góry a po drodze oglądamy coś na kształt gigantycznej terakotowej armii po przejściu huraganu. Wszystko kolorowe od brązu przez pomarańcz do beżu a nawet bieli.
Na górze jest niezły sklepo-hotelo-knajpa Ruby’s Inn http://turnerschaft1872krefeld.de/nl-lng/bafurokisaru/index.html , w której jemy w końcu porządny bar a nie chiński, ale cena już $20 od łba. Jutro będziemy w Las Vegas, żebyśmy tylko nie musieli wygrać aby zjeść.
Znowu dojeżdżamy koło 9. Czas to to czego tu kompletnie nie ma.